Jump to content

»Panna Maliczewska«, sztuka w 3 aktach

From Wikisource
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kornel Makuszyński
Tytuł »Panna Maliczewska«, sztuka w 3 aktach
Pochodzenie Dusze z papieru Tom I
Data wydania 1911
Wydawnictwo Towarzystwo Wydawnicze
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cały tom I
Cały zbiór
Indeks stron
[ 104 ]

»Panna Maliczewska, sztuka w trzech aktach.

 

Panna Maliczewska jest to niewiasta jedna z tych, która najpierw ma złociste marzenia i niema żadnej gaży, potem dostaje piętnaście koron miesięcznej gaży i ma marzenia na mniejszą skalę, wreszcie ma pieniądze, suchoty i już żadnych niema marzeń.

Któż nie zna panny Maliczewskiej? Gra zwykle Anioła nad trupem Małgorzaty w »Fauście«, albo jest »damą dworu« w »Rigolecie«; posiada parę brylantowych kolczyków za piętnaście centów, czytuje »Tajemnice Lwowa« i ma koniecznie bilet wizytowy z napisem: »artystka opery«. Posiada zaś przy tem wszystkiem fałszywy głos i ogromnie dobre serce. Jest do końca życia niesłychanie naiwna i cały świat uważa za teatr; śmieje się byle z czego i płacze z lada jakiego powodu; w pewnej chwili życia ma kochanka, dlatego, że winna jest w jakimś sklepie trzy korony za halkę. Potem ma drugiego [ 105 ]kochanka, bo ten jej powiedział, że ją naprawdę kocha, a niczego stworzenie takie nieszczęśliwe tak nie pragnie, jak miłości.

Potem już jej wszystko jedno.

Panna Maliczewska śpiewa w operowym chórze i ma dwa wielkie marzenia: aby ją ktoś naprawdę kochał i aby jej dali »rolę«. Pragnęła tego przez całe życie i będzie pragnęła aż do śmierci.

Niech sobie marzy...

Czyż jest co bardziej śmiesznego nad takie biedne indywiduum, które przez całe życie się ludzi? To też nikt nie brał nigdy panny Maliczewskiej na seryo; owszem, litość ludzka jest haniebnie bezgraniczna i nikt biednej dziewczynie oczu nie otworzy. Po co kto ma brać pierwszy na siebie apostolską rolę?

Biedna jest panna Maliczewska; biedna, chociaż się wciąż śmieje jak dziecko, które nie wie, że lada chwila runie w przepaść; a tyle jest takich panien Maliczewskich, że się przestało na nie zwracać uwagę i zaczęły wszystkich nudzić ich melodramaty; tragedye ich stały się tragifarsami, gdyż są to dla życia figury małoznaczące. Jakżeż może wzruszyć kogo tragedya panny Maliczewskiej, która ma piętnaście koron gaży i nie śpiewała dotąd ani jednej partyi? Biedna jest panna Maliczewska...

Jak najpierwszy szewc warszawski [ 106 ]odrestaurowała buciki pomalowaną atramentem tekturą i raduje się wszystkiem. Nie obchodzi jej nic na świecie, prócz teatru: więc nie może zrozumieć, dlaczego opasły adwokat, taki z rysunku Steinlena, rzuca się na nią jak zwierz.

Obroniła się rozpaczliwym krzykiem i... postąpiła jak dziecko; już w drugim akcie jest jego metresą. Wytłómaczyła sobie zapewne, że to tylko tymczasowo, bo już za wiele jest winna w sklepiku naprzeciwko, zresztą gruby mecenas zna się z dyrektorem teatru; czas będzie zresztą na to, aby zadość się stało marzeniom, czas zawsze jeszcze na »prawdziwą miłość«, taką, o której śpiewają w operze i o której piszą w powieści. Wszyscy myślą, że oni oszukują pannę Maliczewską, a to ona niesłychanie sprytnie oszukuje innych, bo schowała sobie na dnie dziecięcej duszy prawdziwe, wiośniane marzenia. O, panna Maliczewska ma spryt primadonny... Niech się cały teatr z niej śmieje, a ona będzie się śmiała na końcu.

Nadchodzi wreszcie ten koniec.

Teraz objawi biedne dziecko cały swój tryumf teraz pokaże wszystkim, że całe jej życie dotychczasowe, to była tylko straszliwie sprytna komedya z konieczności, teraz pokaże, że potrafi zapłacić prawdziwą miłością za prawdziwą miłość. Już jej kochanek nie będzie, wychodząc [ 107 ]od niej, patrzył na schody trwożliwie, żeby kogo na nich nie spotkać. Oto jej tryumf...

— Więc ty potrafisz mnie kochać, ale nie... tak, tylko prawdziwie, prawdziwie!?

— Naturalnie! — rzecze nowy kochanek.

— I pójdziesz ze mną w biały dzień, pod rękę?

— Naturalnie! — rzecze kochanek.

Za chwilę wychodzi ten mąż szlachetny, aby poczynić zakupy do uczty powitalnej. Zwraca się tedy przezornie do panny Maliczewskiej i powiada:

— Ale wyjrzyj-no, moja droga, na schody, czy tam przypadkiem kogo nie ma?

Panna Maliczewska chciała po jego wyjściu serdecznie się rozpłakać, ale, Boże drogi, czy płacz wskrzesza niemądre marzenia?

»Oto jest historya Manon Lescaut...«

Co będzie z panną Maliczewską? Nic nowego. Wróci kochanek, przyniesie puszkę sardynek i butelkę taniego wina, potem znów przyjdzie egzekutor, potem trzeci kochanek z trzecią puszką sardynek, a panna Maliczewska będzie się śmiała jak zawsze, ale ponieważ, jako chórzystka, jest mocno niemuzykalna, więc będzie się śmiała trochę fałszywie, bo na jakąś smutną nutę i trochę nieprzyjemnie, co jej zapewne zaszkodzi w miłosnej karyerze, bo ludzie nie lubią, aby się ktoś za ich własne pieniądze śmiał nienaturalnie, jak przez łzy. [ 108 ]

Na tę nutę śmiał się jednak cały teatr; nienaturalnie i nieszczerze. Panna Maliczewska bowiem jest rozpaczliwie śmieszna; zachciało się jej prawdziwej miłości, a to jest rola, o jakiej ona tylko marzy, ale jej nigdy nie dostanie, bo się takim biedactwom nie daje roli szekspirowskiej Julii; na to trzeba wyrafinowanej aktorki, a nie naiwnej, szczerej, dobrej dziewczyny, która się przytem wyraża mocno trywialnie i klnie, jak dragon.

Życie bowiem jest to indywiduum, które lubi paradoksy i role rozdziela niesprawiedliwie, jak jaki dyrektor teatru.

Panna Maliczewska zawsze była śmieszna, jako »dama dworu«, jako »Anioł«, czy jako »królewski paź« w przepoconych trykotach i z niemądrym uśmiechem na twarzy. Zapolska ujrzała ją gdzieś w kulisie i gwałtem wyciągnęła na scenę; opowiedziała o niej wszystko to, »o czem się nie mówi«, i ukazała z niej wszystko to, czego się nie widzi z amfiteatru. I nagle panna Maliczewska zawsze uśmiechnięta, zawsze roztrzepana i zawsze szczęśliwa, okazała się dziewczęciem niesłychanie biednem, istotą, schwytaną w sieć, popychadłem, wysługującem się wszystkim; okazało się, że »dama dworu królowej Nawarry« nie jadła przez dwa dni obiadu, że »Anioł« z ostatniego aktu »Fausta« ma przestronne dziury w bucikach, dlatego [ 109 ]nigdy nie klęka na scenie tyłem do publiczności, że »paź Lohengrina« ma wszystkie meble zajęte przez egzekutora, że Spinoza ze sztuki Gutzkowa jest dzieckiem naiwnem i niemądrem, które każdy wykorzystać potrafi i rzuci potem, obrawszy ze wszystkiego. Na pociechę zjawi się u niej jakaś mecenasowa, członek towarzystwa ochrony nieszczęsnych ludzkich zwierząt i rzeknie:

— Moje dziecko, ja panią przestrzegam przed tem życiem. My zresztą wedle statutu wkraczamy seryo w życie tych osób, które już wybitnie okazały znamiona upadku.

Tragedya jest tak codzienna, że się jej już słuchać nie chce; Zapolska jednak jest mistrzynią w wydobywaniu na światło dzienne tych wszystkich cichych tragedyi, o których się już nawet nie mówi. Nikt tak jak ona nie umie wydobyć z fałszywego uśmiechu prawdziwej jego treści: łzy, łzy, ukrytej nieraz głęboko, w zatrzęsieniu fałszywego szychu i aktorskiej brawury. W naturalistycznej metodzie Zapolskiej jest jedna wielka zaleta, odwaga, nie krępująca się literackim konwenansem; odwaga ta pomogła jej do wyciągnięcia na oczy ludzkie łajdactw dulszczyzny, i ta sama odwaga wywiodła na scenę istotę, jedną z najbardziej pokrzywdzonych. Nie krępując się niczem, nie zwracając bynajmniej uwagi na to, czy to kogo [ 110 ]znudzi, czy zajmie, ujęła się autorka »Skiza« za »panną Maliczewską«, za metresą, która nią została dlatego, bo jej nikt nie pouczył o prawdzie, że życie to nie teatr. Poruszona do głębi niesłychaną, niezasłużoną krzywdą dziewczęcą, podjęła się jej obrony serdecznie i szczerze; w zapale, zapomniała częstokroć o wymaganiach artystycznych, nie pamięta jednak o pięknej formie ktoś, kto nie udaje uczucia, lecz mu się dał unieść, jak fali.

Ukazała nieszczęsną »metresę« w całem jej biednem życiu, takiem, jakie ono jest w istocie, niewyretuszowanem i nie podmalowanem wedle surowych wymagań artystycznych. Dlatego też, może kto zbyt pod tym względem skrupulatny, może mieć pretensye do znakomitej autorki, jednakże społeczny ton sztuki, wielka szlachetność celów jej, serdeczne przejęcie się smutnym tematem, uświęci środki artystyczne. Zresztą autorkę »Skiza« i » Dulskiej« stać zawsze na formę skończoną, jeśli o to idzie.

Na komedyach Zapolskiej można zrobić ciekawe spostrzeżenie: wspaniała ta pisarka — za wiele widzi. Niemcy, na widok rozhukanych koni Chełmońskiego mówili: »Za wiele ruchu!«, o komedyach Zapolskiej rzecby można: za wiele obserwacyi. Niema drobiazgu, któregoby Zapolska nie dojrzała, niema najdrobniejszego rysu, któregoby nie wyśledziła; pani Dulska, [ 111 ]najsprytniejsza ze sprytnych, nie potrafiła ukryć ani drobiazgu; z życia panny Maliczewskiej nie przeszła ani jedna chwila niepostrzeżona; przez myśl by się nikomu nie przewinęło, czy gruby kochanek panny Maliczewskiej będzie pamiętał o inhalatorze, kiedy w tragicznej chwili opuszcza kochankę, a przecież mąż ten zacny jest z tych, co o inhalatorze nie zapomną; praczka ze sztuki Zapolskiej musi upomnieć się o zapłatę za zbitą szybę, po okropnej scenie, wśród której ją zbito. Te, z niesłychaną wprawą zaobserwowane drobiazgi, zastępują u Zapolskiej uwagi, które inni autorzy czynią na marginesie sztuki dla aktorów; z pomocą tych drobiazgów, przez ukazywanie tych charakterystycznych, niesłychanie wesołych epizodów, rozwesela Zapolska swoje audytoryum, zanim mu każe ucichnąć na widok wielkiego, ludzkiego nieszczęścia.

Za pomocą tych drobiazgów wywodzi Zapolska skończony typ ludzki z kilku niepozornych słów. Jest to ulubiona forma autorki »Dulskiej«, forma trudna, którą ona tylko doprowadziła do wirtuozowstwa. Nie czynią tego autorzy, którzy uważają sztukę sceniczną za skondensowane życie, nie za jego ilustracyę, po największej zaś części unikają tego szerokiego sposobu ukazywania życia ze sceny, ze względu na olbrzymie trudności tego rodzaju pisania, które pokonać potrafi wielki talent obserwacyjny, [ 112 ]taki, jaki posiada Zapolska, w naturalistycznym rodzaju pisarskim, w powieści czy utworze scenicznym niedościgniona. Można być nieprzyjacielem tej, dziś mocno niepopularnej w sztuce metody, lecz to się Zapolskiej przyznać musi.







#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false