Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom II/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza |
Wydawca | Władysław Izdebski |
Data wydania | 1898 |
Druk | Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Władysław Izdebski |
Tytuł oryginalny | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Wikisource |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Zaduma ta jednak Gilberta i jego przypuszczenie krótko trwały.
— Co mnie to zresztą obchodzi? — odrzekł. Jeżeli cios jaki wymierzyłem, w cel trafi, wszystko dobrze natenczas; — jeżeli nie... oskarżać mnie niemają zasady. Będzie widoczna, żem na te rzeczy zbyt czarno się zapatrywał. Wszakże nie napisałem, że ksiądz Raul umarł, ale że jest konającym, to całkiem rzecz inna. Miałżem nie wierzyć słowom zakrystyana, jakie on słyszał od proboszcza? Mogliby mnie oskarżać co najwięcej, żem pisał, nie przekonawszy się naocznie o stanie zdrowia ranionego wszak nic nie obowiązywało mnie narażać się na bolesny widok konającego. Nie jest to zbrodnią...
Należy mi teraz oczekiwać bez zaniepokojenia. I Wikary żyje czy umarł, odpowiedź przybędzie do mnie z Fenestranges. Gdyby hrabia Emanuel przeżył ten cios, co nie zdaje mi się być prawdopodobnem, będzie czas wtedy zająć się księdzem Raulem, okazać mu moje najżywsze zainteresowanie i moją radość z przyczyny jego ocalenia, gdyby zaś przeciwnie, hrabia Emanuel zdecydował się przejść do nieba w nagrodę cnót swoich, ksiądz d’Areynes stanie się dla mnie natenczas osobi[ 60 ]stością bez wartości, Henryka bowiem obejmie używalność dochodów od miljonowego kapitału stryja, czego zaprzeczyć nikt jej nie będzie wstanie!
— Bądź co bądź, partya wygrana! dodał łotr z zadowoleniem. Należy teraz jedynie cierpliwie oczekiwać!
***
Denuncyacya bezimienna złożona w biurze policyi przez Gilberta przeciw Serwacemu Duplat silne sprawiła wrażenie.
Oskarżenie to dołączone do innych przed tem przesłanych, stwierdzało rolę jaką ów były kapitan odegrał podczas panowania Kommuny.
Wszystkie te denuncyacye wskazywały go jako niebezpiecznego zbrodniarza, ale żadna z nich nie zawierała wskazówek, gdzie go poszukiwać należy? Ostatnia, przeciwnie, przesłana przez Gilberta, wskazywała ślady i jego obecne schronienie.
Należało go bezzwłocznie pochwycić, jako zakłócającego spokój publiczny, jako jednego z najgorliwszych kierowników spustoszeń dokonywanych w okręgu parafii świętego Ambrożego.
Agenci, którym nakazano już przedtem rozpocząć poszukiwania tej osobistości, otrzymali drogocenne objaśnienia zamieszczone w liście Gilberta.
Było koniecznem rozpocząć jak najrychlejsze działania, jeżeli chciano przeszkodzić Duplat’owi w przejściu granicy i stawić go przed sądem wojennym rezydującym w Wersalu, któryby mu wymierzył rychłą sprawiedliwość.
Dwóch starych doświadczonych łapaczów, z oddziału bezpieczeństwa publicznego, Boulard i Duclos, silnych i tego zbudowanych, zostali wysłanemi w pogoń za ukrywającym się w Champigny pod nazwiskiem Juljana Serwaize-Duplat’em u praczki Palmiry.
Na tem ograniczały się dostarczone objaśnienia.
Gilbert powstrzymał się umyślnie, od załączenia numeru domu przy ulicy Brétigny, niechcąc ażeby jakiekolwiek podejrzenie o zdradzie z jego strony mogło się zrodzić w umyśle byłego kapitana. Mąż bowiem Henryki, jako człowiek nader [ 61 ]praktyczny, w przewidywaniu mogących wyniknąć niebezpiecznych dla siebie okoliczności, pozostawiał zawsze za sobą furtkę otwartą do wyjścia.
Było to we Czwartek.
Dwaj policyjni agenci Boulard i Duclot wyjechali z Paryża o siódmej rano, drogą żelazną Winceńską.
Przebrani za robotników mularskich poszukujących pracy, mogli byli złudzić wzrok najdoświadczeńszego przedsiębiorcy. Nikt nikt nierozpoznałby w nich policyantów spełniających swój obowiązek.
Wysiadłszy z pociągu o ósmej rano na stacyi Champigny, szli ulicą du Pont, prowadzącą do wioski, podobnie jednak jak Serwacy Duplat przed czterema dniami, musieli się przeprawić czółnem na drugą stronę rzeki, w braku niezbudowanego jeszcze mostu.
— Najwłaściwszem według mnie — rzekł Boulard skoro wysiedli na ląd — byłoby pójść zaczerpnąć objaśnienia w merostwie.
— Nigdy! — odparł Duclot.
— Dla czego?
— Przede wszystkiem potrzeba nam praczkę odnaleźć. A zatem po objaśnienia co do niej, należy się zwrócić do pralni, lub suszarni bielizny. Urzędnicy w merostwie są zawsze jak oszołomieni, za waleni interesami, nigdy o niczem nie wiedzą.
— Idźmy więc do pralni, ale przede wszystkiem zoryentujmy się, gdzie ona się znajduje?
— Pralnia? ot! widzisz rzekł Duclot, wskazując przykrępowany na łańcuchu statek Bordie’go, spełniającego jednocześnie cztery bardzo różne profesye, jako to: właściciele pralni, przedsiębiorcy zimnych kąpieli, rybaka i restauratora. Sprzedają tam wino-dodał Duclot — możebyśmy poszli zalać robaka? W rozmowie z właścicielem udało by się nam na pewno pozyskać jakie objaśnienie.
— Masz słuszność! — odparł, śmiejąc się Boulard. — Kawał dobrego sera i butelka wina, dodadzą nam odwagi.
— Można by nawet kazać podać sobie rybę smażoną.
— Nie! Byłaby to kontrawencya, przekroczenie nakazu.
— Dla czego?
[ 62 ] — Połów ryb w rzece jest wzbronionym aż do końca tego miesiąca.
— To prawda! Poszanowanie dla rozkazów policyi!
Tak rozmawiając przybyli do pralni restauratora.
Przez wielki drzwi oszklone, widzieć było można wnętrze obszernych sal na pierwszym piętrze, przepełnionych gośćmi w Niedziele i święta, a pustych w dni powszednie. Most na sznurach, zbity z czterech desek zaopatrzony sosnowa poręczą, łączył statek z wybrzeżem, na którem od świtu praczki pracowały, z kijankami w rękach, pochylone po nad parująca bielizną świeżo z kadzi powyjmowaną.
Boulard z Duclot’em weszli na kładkę.
Mężczyzna pięćdziesięcioletni pośpieszył na ich spotkanie.
Był to właściciel zakładu. Szczupły, nizkiego wzrostu, z małemi przenikliwemi oczyma, znanym był jako ciekawy gaduła.
— Czem mogę panom służyć?-zapytał przybyłych.
Boulard przypatrując mu się myślał sobie:
— Trzeba się mieć na baczności z tym lisem.
A odpowiadając na zapytanie:
— Prosilibyśmy o jaką przekąskę — odrzekł.
— Dobrze, cóż panom podać? Co pan masz gotowego.
Może być porcya sera, chleb i butelka białego wina.
— Zgoda, jeżeli wino jest dobre.
— Jak najlepsze, po franku za butelkę.
— To drogo!... ale niech będzie.
— Wejdźcie panowie, ja wam usłużę, bo moje kobiety zajęte Zona jest w pralni, córka w łazience.
Boulard z Duclot’em weszli po wschodach drewnianych do długiego korytarza, na który otwierały się drzwi kabin kąpielowych, a następnie do obszernej sali zastawionej stołami i stolikami różnego rodzaju.
Ojciec Bordier, sam im usługiwał.
— Panowie pracujecie przy budynkach? zagadnął, spoglądając na poplamione wapnem ubrania swych gości.
— A tak — odrzekł Boulard.
— Jakże idzie robota?
— Licho! wszak mamy nadzieję, że będzie lepiej.
— Zapewne! znajdzie się wiele domów do odbudowania, [ 63 ]tak na wsi, jak w mieście. Prusacy i komuniści dosyć ich naburzyli, a spalili więcej jeszcze. Wiedzą o tem wszyscy w Champigny.
— To prawda! — rzekł Duclot — i spodziewamy się, że robotnicy będą mogli uczciwie zarabiać na życie.
Tu napełnił winem swą szklankę i szklankę Boularda zapytując:
— Wypijesz z nami, gospodarzu?
— Nie odmawiam.
— A więc przynieś drugą butelkę i szklankę, lecz przyznaj, że strasznie małej objętości te twoje flaszki!...
— Ale czysty sok winny wewnątrz! — odparł, śmiejąc się restaurator. To lepiej niż gdyby mieściły w sobie dwa litry z połową jakiej domieszki.
W kilka minut powrócił, niosąc butelkę i szklankę, które postawił na stole przed agentami.
Duclot nalał wina.
— No! nie gniewaj się rzekł panie restauratorze, ty... któremu kommuniści ucięli zapewne połowę nogi, jak królikowi! Zdrowie twoje!
— I wasze! — rzekł Bordier, trącając się szklanką. — Och! ta Kommuna! dodał z westchnieniem dała się nam ona i tu we znaki! Handel się zmniejszył, przestano przychodzić na śniadania i obiady. Zaledwie parę kąpieli na dzień wydawaliśmy... praczki jedynie prały bieliznę, jak gdyby nie zaszło nic w kraju. Nic się nie zyskało przez ten przeciąg czasu, ale przynajmniej, że się nie przejadło ciężko zebranego grosza!
— Ha! ha! zaśmiał Boulard — musisz pan nim mieć sakwę nieźle wypchaną! Restaurator, rybak, właściciel kąpieli i pralni! To nie żart, panie!
— A moja siostra? — zapytał Duclot, mrugając znacząco oczymi. Musisz pan mieć z niej nie zły dochód? Wiem, że przychodzi tu ona często do pana na rybę smarzoną, lub potrawę z królika.
— Pańska siostra? nie mam szczęścia znać jej — odparł Bordier. Niewiem zresztą która to siostra? dodał, uśmiechając się dwuznacznie.
— Pan niewierzysz, że ja mam siostrę — ciągnął Duclot, popijając wino — ależ tak jest, na honor mam ją, mój stary!
[ 64 ] — Jest praczką, mieszkała w Champigny, i dotąd mieszka tu może?
— Nie błaznuj!
— Mówię prawdę... przysięgam!
— Musiał byś wstać bardzo rano, abyś mnie w pole wyprowadził!
— Ha! jesteś upartym gospodarzu. Dla czego mu nie wierzysz? — zawołał Boulard.
— Niech więc wymieni nazwisko tej siostry. Jeżeli prawda, że mieszkała lub mieszka w Champigny, znać ją muszę. Znam bowiem wszystkie tutajszepraczki. A więc...nazywa się ona?...
— Palmira! — odrzekł Duclot, spoglądając w oczy restauratorowi.
— Palmira? — powtórzył tenże uderzając rękoma w swoje wychudłe kolana. — Znam ją doskonale! Urodziwa dziewka!... Jakie oczy..! noc... usta... podbródek!... Nie wiele takich się znajdzie. Ależ ona nie jest praczką, Palmira, lecz prasowaczką!
— Wszystko jedno!
— Mieszką dotąd w Champigny — dodał Bordzier.
— Jak to dobrze się składa! — zawołał Duclot z udanym zadowoleniem niewidziałem jej od rozpoczęcia się wojny i dla tego właśnie przybywam, aby jakąśkolwiek powziąść o niej wiadomość.
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |