Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom IV/XIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza |
Wydawca | Władysław Izdebski |
Data wydania | 1898 |
Druk | Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Władysław Izdebski |
Tytuł oryginalny | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Wikisource |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Róża tego wieczora dłużej niż dni poprzednich siedziała w pracowni przy ulicy Serres.
Gdy po północy wróciła do mieszkania przy ulicy Feron zdziwiła się, zobaczywszy palącą się lampę.
W pierwszej chwili nie zwróciła uwagi na kartkę, pozostawioną przez Joannę na stole, ale gdy spostrzegła łóżko próżne, powiodła zdumionym wzrokiem po pokoju i zobaczywszy pismo wdowy chwyciła go zaniepokojona i przeczytała.
Nagle uczuła ból w sercu i rozpłakała się.
— Jej dzieci — szepnęła — udała się po nie... przyprowadzi... Czemże ja odtąd będę dla niej?... Niczem. One [ 85 ]zagarną całe jej serce i myśli. Wszystkie moje ofiary ani przywiązania moje nie zdołały zatrzeć ich w jej pamięci. Powinnam opuścić ten dom, będę tu odtąd obcą... przyjętą z łaski... I znowu pozostanę samotną... obojętną dla tej, którą kochałam jak matkę, dla której byłabym gotową oddać nieomal i życie. Znowu sama jedna na świecie.
Róża przez całą tę noc nie przymknęła oka.
Rano obudziła się i poszła na Mszę do kościoła.
Modlitwa dodała jej odwagi i natchnęła nadzieją rychłego powrotu Joanny.
Powróciwszy na ulice Feron, zrobiła porządek w mieszkaniu i przygotowała śniadanie.
Tak zeszedł jej poranek.
Ponieważ była to niedziela i Róża nie udawała się do pracowni, usiadła więc przy oknie i zaczęła rozmyślać o swem smutnem życiu.
Wtem lekko zapukano do drzwi.
Róża sądząc, że powraca Joanna, zerwała się z krzesełka i pobiegła otworzyć.
Na progu stanął człowiek młody, szykownie ubrany, powiedzmy odrazu Jerzy Grancey i niedając zmieszanej dziewczynie czasu na przemówienie, zapytał:
— Wszak tu mieszka pani Joanna Rivat?
— Tak panie — odrzekła Róża — ale niema jej w tej chwili w domu.
— A kiedy powróci.
— Nie wiem.
— Zresztą mniejsza o to, gdyż zdaje mi się, że mam zaszczyt rozmawiać z panną Różą?
— Tak, jestem Róża.
— Czy pani jest pewną, że niema innego imienia?
Dziewczyna zarumieniła się.
— Ależ... wyjąkała zmięszana.
— Czy pani jest tą samą, która przed siedemnastu laty, w ostatnich chwilach kommuny małem dzieckiem znalezioną była na rękach umierającej matki na ulicy i oddana pod opiekę Rady dobroczynności publicznej?
Wyrazy: Rady dobroczynności publicznej przeraziły Różę. Przyszło jej na myśl, że człowiek przypominający jej te [ 86 ]smutne chwile, był wysłańcem tejże Rady i przybył by zabrać ją do wiezienia dla wymierzenia kary za ucieczkę z pod jej opieki.
Były dependent widział dobrze przestrach dziewczyny domyśleć się jednak nie mógł jego powodu.
— Niech pani nie obawia się mnie — rzekł. — Przychodzę jako przyjaciel dla spełnienia świętego obowiązku włożonego na mnie przez rodzinę pani.
— Moja rodzinę — powtórzyła Róża drżąco. — Więc ja mam rodzinę.
— Niech pani wysłucha mnie — rzekł Grancey tonem poważnym i przekonywającym. Chodzi o szczęście całego życia pani i być może — mojego. Niech pani nietylko wysłucha mnie uważnie, lecz i odpowie na moje, choćby się jej wydawało niedyskretne pytania. Przedewszystkiem powinienem przedstawić się. Nazywam się wicehrabia Grancey i jestem przyjacielem osób, które dzięki zwierzeniom pewnego, przypadkiem spotkanego człowieka sądzę, że pani jest ich dzieckiem utraconem w okolicznościach strasznych. Człowiekiem tym jest niejaki Juljan Servaize.
Róża zadrżała.
— Jest to nazwisko jednego z tych — rzekła — którzy odnieśli do merostwa jedenastego okręgu i podpisali protokuł znalezienia.
— Dnia 28 Maja 1871 roku.
— Tak, panie.
— Więc panu znanym jest ten protokuł?
— Znam go.
— Z jakiego powodu?
— Rada dobroczynności publicznej wydała mi kopję jego.
— Zapewne zgodną z tą?
Grancey wyjął z pugilaresu akt otrzymany przed kilkoma dniami przez Dupiata z merostwa jedenastego okręgu i przeczytał go głośno.
— Zgodne zupełnie — oświadczyła Różą.
— Była pani powierzoną — mówił dalej Grancey — mamce zamieszkałej w Saint Maur, następnie oddawszy na naukę do szkoły infirmerek, w końcu ulokowaną w domu zdrowia w Blois zkąd pani uciekła i uważana jest za zmarłą. [ 87 ]Wszak wszystko to jest prawdą i rzeczywiście jest pani dzieckiem, którego na podstawie wskazówek pana Juljana Servaize poszukują od dwóch miesięcy.
— Tak jest.
— Będę bardzo szczęśliwym, wracając panią rodzinie, odwożąc ją do jej ojca.
— I do matki?...-zawołała dziewczyna, składając ręce błagalnie.
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |