Jump to content

O Honor Patrolu Lwów/Rozdział V

From Wikisource
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stacey Blake
Tytuł O Honor Patrolu Lwów
Pochodzenie Skaut, Nr 2 (1911)
Wydawca Kazimierz Wyrzykowski
Data wydania 1911
Druk I. Związkowa Drukarnia we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały numer
Cały tekst
Indeks stron

[ 12 ] Biedny Tompson był zmuszony wysłuchać kilku nieprzyjemnych uwag, a któryś z chłopców zaproponował, żeby się wrócić do domu.

„Czekajcie — zdaje się, że mam zapałki“, odezwał się Dripps, lecz pudełko wysunęło mu się z rąk na dno łódki.

„Powoli — powoli — uspokójcie się!“ wołał Warden. „Cóż to? boicie się ciemności? Mówię wam, że ten człowiek już nie żyje, więc nie może nam nic złego zrobić“.

Gdy jednak zapalono wreszcie świecę chłopcy spostrzegli, że i Warden zbladł także, a Blajs nie omieszkał głośno tego zauważyć.

„No, dobrze już, dobrze“, — odrzekł Warden zapalając swoją latarnię. „Mam takie same nerwy, jak i wy, i tyleż wyobraźni. Sądzę jednak, że naszym obowiązkiem jest pokonywać nerwy zawsze i wszędzie. Jest tu coś niedobrego, i musimy to zbadać. Dalejże — popchnijcie łódź do skały!“

Warden wdrapał się na oślizgłą, płaską skałę, trzymając latarnię przed sobą, i stanął przy leżącym człowieku. Z położenia ciała nie można było dojść, w jaki sposób ono się tutaj dostało. Ubranie leżącego było podarte i przemoczone, a na twarzy były ślady krwi.

„Na miłość Boską — dajcie drugą latarnię!“ wołał Warden.

„Co to jest? zapytał Blajs,“ morderstwo czy utonięcie?

„Nie wiem — nie wiem — niech kto potrzyma latarnię, a ja…“

Kripps wziął tatarnię, a Warden pochylił się nad leżącym. Był to człowiek w średnim wieku, nieznany żadnemu z chłopców. Warden przyłożył mu palce do czoło — było zimne, jak lód. Następnie wsunął mu rękę pod kamizelkę i czekał chwilkę — chłopcy stali w grobowym milczeniu.

„Nie żyje“ — zapytał wreszcie szeptem Blajs, „nie żyje — czy?“

„Tak mi się zdaje“, odpowiedział Warden trzymając jeszcze rękę na sercu leżącego. „Nic nie mogę wyczuć Blajs — połóż mu palec na oku — to jest prawie że niezawodna próba. Ach nie tak… na samej gałce ocznej! Podnieś powiekę — tak!“

Blajs bardzo blady schylił się, aby wykonać rozkaz, gdy Warden podniósł się szybko. „Może się mylę“ szepnął, „ale zdaje mi się, że uczułem lekkie uderzenie serca. Musimy zastosować sztuczne oddychanie. Obróćcie go twarzą do ziemi i wyprostujcie mu nogi.“

Kripps i Tompson wykonali polecenie, choć temu ostatniemu drżały trochę ręce. Warden nie namyślając się wiele, podłożył leżącemu swoją kurtkę pod piersi tak, aby głowa była zawieszona, następnie ukląkł, a położywszy obie ręce na dolnych żebrach leżącego naciskał je równocześnie w dół i ku przodowi przez trzy do czterech sekund, poczym zmniejszał ciśnienie.

„Wprawdzie nie wiemy, czy ten człowiek utonął“, mówił Warden, „ale trudno przypuścić, żeby zginął od tych małych ran, które ma na głowie. Zapewne poraniwszy się, wpadł do wody, a następnie miał jeszcze tyle siły, że wydostał się na tę skałę“

Chłopcy stali w milczeniu wkoło leżącego patrząc na tę walkę ze śmiercią. Wanderowi pot spływał z czoła, jednak nie ustawał w pracy, mimo, że leżący nie dawał znaku życia.

„Czy masz zegarek Andersona?“ spytał Warden. „Chciałbym wiedzieć, jak długo tu jesteśmy.“

„Popatrzyłem na zegarek właśnie, zanim nam światło zgasło. Straciliśmy może cztery zapalając je, a już szesnaście minut minęło, jak stosujesz oddychanie,“ odpowiedział Anderson.

„Doprawdy? Tylko tyle? A ja byłbym przysiągł, że przynajmniej pół godziny. Zmęczyłem się trochę i niemogę już robić tego tak, jakby należało. Chcesz mnie zastąpić — Blajs?“

Blajs był gotów. Każdy zresztą z chłopców potrafiłby to zrobić, bo nie tylko, że wszyscy uczęszczali zeszłej zimy na kurs pierwszej pomocy, ale i teraz ratowanie pozornie utopionych należało do ćwiczeń obozowych.

„Jak długo będziemy to robić?“ pytał Kripps.

„Pamiętasz co mówił doktór Sampson?“ odparł Warden. „Nie należy tracić nadziei. Były wypadki, że dopiero po całych godzinach ratunku utopiony zaczął oddychać. Będziemy go ratować całą noc, jeżeli tego będzie potrzeba.“

„Ma się rozumieć, że będziemy“, zapewnił poważnie Kripps. „Ale przecież chciałbym [ 13 ]zbadać tę tajemnicę. Już mniejsza o to, kto on jest, ale jak się tu dostał i co mu się stało?“

„I ja radbym to wiedzieć“ rzekł Warden, ale nie łatwo to chyba przyjdzie. Te rany na głowie możemy mu później opatrzyć, gdy zacznie oddychać, a tymczasem zajrzę, co też tam dalej jest w tej grocie.“

Podniósł latarnię i posunął się w głąb jaskini. Wazedłszy kilka kroków, stanął przed dużą szczeliną w skale, przez którą człowiek łatwo mógł się przecisnąć.

„Patrzcie — patrzcie!“ zawołał, spoglądając na ziemię — „tu jest ślad buta, zwróconego palcami do nas. Ten człowiek przyszedł widoeznie tą drogą. Wartoby zbadać dobrze tę grotę, ale trudno to będzie teraz zrobić.“

Przeszedł jednak jeszcze dalej, gdy wtem okrzyk jednego z chłopców zawrócił go z drogi.

„Łódka nam uciekła!“ wołał Szarp.

„Kto ostatni wyszedł z łódki?“ krzyknął Warden. Pokazało się, że Tompson był ostatni.

„Zlituj się — jakże można było nie przywiązać łódki?“ wołał Warden zły i zmartwiony.

„Zapewne, zapomniałem“ — tłómaczył się pokornie Tompson. „Byłem taki przestraszony, że nie wiedziałem, co robię. Tak mi strasznie przykro... wolę...

„Tak to bywa, gdy taki zielony ochotnik uprze się, żeby go wziąć na taką wyprawę, przemówił nieprzejednany Kripps.

Warden nie tracił czasu na próżne żale, albo na łajanie biednego Tompsona, tylko rozglądał się na obie strony.

„Źle się stało — ale samiśmy winni. Musiała odpłynąć daleko, bo nie mogę jej dojrzeć.

„Ja popłynę po nią“, prosił Tompson. „To moja wina — ja chętnie popłynę.

„Czekaj chwilkę,“ rzekł Warden, musimy się dowiedzieć naprzód, w którą stronę popłynęła.“

Wyjął z kieszeni korek i jedwabny sznurek od wędki przywiązawszy doń korek, rzucił go na wodę dość daleko i patrzył, w którą stronę popłynie: — prąd poniósł korek w stronę morza.

„Nie — Tompson — ty zostaniesz; ja sam muszę popłynąć“, rzekł Warden. „To nie będzie tak łatwo, jak ci się zdaje. Nie wiem tylko, co zrobić ze światłem?“

Zrób małą łódke z kapelusza i postaw w niej latarnię...“ poradził Tompson.

„Aha — i potrąć kapelusz — a latarnię utop w morzu,“ zadrwił Kripps „Jabym przymocował świecę do kapelusza na głowie, jak to czynią górnicy, wprawdzie kapelusz popsujesz — ale...“

„Dawaj świecę — prędko!“ rzekł Warden. „A wy chłopcy“ — dodał zwracając się do ratujących, pracujcie dalej, a gdy który będzie zmęczony, niech go zastępuje następny“.

Do środka kapelusza za skórzaną opaskę włożył kilka zapałek, na wierzchu przytwierdził świecę, którą zapalił, a wcisnąwszy mocno na głowę, zsunął się w wodę i począł płynąć ku wejściu do groty. Z początku wszystko szło dobrze, ale, gdy minął zakręt, nagły powiew wiatru zgasił mu świecę i pogrążył w zupełnej ciemności. Mógł wprawdzie zaświecić świecę na nowo, ale każda minuta była stratą czasu, bo łódź oddalala się tymczasem coraz bardziej. Płynął zatem dalej w ciemności, chociaż strach go ogarniał, gdy od czasu do czasu uczuł, jak jakieś miękkie żywe stworzenie dotyka jego nóg. Byly to zapewne niewinne ryby, ale wyobraźnia przywodziła chłopcu na pamięć różne najdziwniejsze morskie potwory.

Przytym, trudno mu było posuwać się naprzód, bo jaskinia była bardzo kręta i co chwila to rękami, to głową uderzał o jej ściany. Wreszcie, pokrwawiwszy sobie głowę i ręce, zatrzymał się pod skałą w płytkiej wodzie, aby zapalić świecę na nowo. Nie było to łatwo — najpierw wytarł starannie palce we włosy, aby nie zamoczyć zapałek, poczym udało mu się wreszcie zaświecić swiecę i umieścić ją wraz z kapeluszem w załomie skały, blizko wejścia do groty. Wypłynąwszy na morze, musiał chwilkę walczyć z prądem, ale ku swojej wielkiej radości ujrzał niedaleko łódź, tańczącą na falach. Wkrótce dopłynął do niej, a wszedłszy do środka, chwycił za wiosło i skierował się ku jaskini. C. d. n.



#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false