niskim dachem ze szkła, tak niskim, że tylko środkową ścieżką Wawrzyniec może iść wyprostowany, stoją w nieprzejrzanych rzędach i smugach wielkie chryzantemy białe. Ich ciemne, powyginane liście podobne są do odlanych z żelaza ornamentów, a na wielkich głowach rosną włosy dziwaczne, pozwijane i złe, jak grube, białe glisty.
Inne trephauzy są znowu o tej porze pełne róż, zwłaszcza tych czerwono-żółtych, które mają łodygi jakby unurzane we krwi, a kolce zupełnie purpurowe. Inne jeszcze są całe zarosłe przyziemnemi, pachnącemi fiołkami lub narcyzami, które tak trudno udają się w niewoli.
Kiedy na świecie zaczyna być zupełnie zielono i pod gołem niebem kwitną zwyczajne bzy i konwalje, Wawrzyniec nie bardzo zważa na wiosnę. Dla niego oddawna nastało już lato, siedzi bowiem w trephauzie, gdzie teraz kwitną groszki pachnące, pną się mocno i błagalnie po szpalerach drucianych. Mają tego roku wszystkie kolory, o jakich marzył — kolor złota i miedzi, mięsa i chmur. I pachną