Życie, które zrzuciwszy szatą i koturny
Jest biedniejsze, niż popiół wyrzucony z urny.
Lecz ja, choć przewaliły się tu żądz pożogi,
Druzgotane tytany, bolejące bogi.
Skrytobójczych Atrydów purpurowe dzieje:
Ja jedna pozostałam i jedna się śmieję.
I choćbyś zszedł kolejno świata strony cztery,
Wiedz, jedyny mój uśmiech na ziemi jest szczery,
Chociaż pnącze różane czoła mi nie plotą.
Oczy me nieśmiertelną dotknięte ślepotą
Nie mogły nic utracić. Choć wszystko przeminie.
Oczom, co nie widziały nic, nic nie zaginie!
Mnie jednej ukochania czarodziejskie właście
Nie mogły w oczach padać na wieki w przepaście.
Choć wiatry wieść roznoszą, że dawno runęło
Nieopłakane wieków olimpijskich dzieło
I choć laur po niem szumi żalem, że nie wieńczy
Efeba zwycięzkiego w dzielności młodzieńczej,
Jednak mnie, którą także ten świat z swego łona
Wydał w natchnionym szale, mnie jest oszczędzona
Prośba, najokrutniejszej z mąk, nadziei siostra,
Co próżno przebić niebo chce, jak strzała ostra,
A wśród wiecznie daremnej, głuchej kona skargi:
Oczy moje są puste a bez głosu wargi.
O, KALLIPYGOS!
I.
O, Kallipygos biała! Wędrowiec, któremu
Miłość duszę zmąciła mrokami podziemu.
Po długiej drodze z ziemi przybywszy dalekiej,
Nieśmiały, trwożny staję przed tobą, przed wieki
Nauczoną tajemnic miłości! Nieświadom,