zasnąć i zbudzić się nie w porę, ale miłość w komedyi tej nie jest z tych i czuwa, jakby cierpiała na bezsenność.
Rzecz się dzieje w paradnym domu, w którym cnota czczona jest jak świętość, jak ta czcigodna babka rodu, która była kochanką aż króla! Atmosfera przesiąknięta zasadami, które nadgryzły już mole; zasadom powypadały zęby i nie są już takie groźne. Milieu narysowane bez przesady znakomicie. Stara, jak najstarszy fotel, margrabina obnosi swoją cnotę dookoła i gdacze:
— Pan jest historyk? Wybierasz zawsze tematy niemiłosiernie nudne...
— Czyżby?
— W dziejach Francyi są przecie ciekawsze rzeczy od historyi przepadłych kandydatów do pierwszego parlamentu... Są przecież kobiety.
— Myślałem o pracy nad historyą królowych matek we Francyi!
— Ach! Kogóż obchodzą królowe we Francyi! I królów one nie obchodziły. Pomyśl lepiej o kochankach królewskich. Zaraz ci dam pomysł: jedna z naszych prababek, Edmunda Wiktorya była kochanką Ludwika XV.
— Aaa! Nie wiedziałem!...
— A tak! My jesteśmy, mój drogi, z bardzo dobrej rodziny.
Pani margrabina z otoczeniem jest kapitalna;