ukoronowane tryumfem duszy dobrej. To było trochę za. burżuazyjne dla nowożytnego dramaturga, więc w czwartym akcie oznajmił widzowi, że to, co się stało w akcie trzecim już się odstało, bo tryumf Sylwii był chwilowy, bo w rzeczywistości zwyciężyła Gioconda, piękny model, twór bezkrwisty, upozowany na duszę duszy wielkiego artysty, kobieta bez pięknych rąk, bez miękkich rąk, bez dobrych rąk, lecz z namiętnemi ustami, sama nie demoniczna, lecz w demonicznym kostyumie.
Postaciom tym, banalnym z urodzenia, dobrze jest jednak w atmosferze poezyi d’Annunzia. W słowie d’Annunzia jest przepych, jemu właściwy, gorący, żywy przepych słowa, który w dyalogu zwyczajnym dwóch przyjaciół mieni się całą skalą blasków. To najpiękniejsze miejsca poetyckie w tragedyi, te w których Lucio mówi o marmurach, prześliczne słowa o tem, kiedy »na widok Giocondy góry marmuru drżały pragnieniem piękna«, i te, którymi Cosimo Dalbo pragnie odmalować wspomnienie orgii światła, kiedy się Nil staje rzeką topazów, »miro gurge«, kiedy kobiety są w tem świetle jak pieśń »distinte e di fulgore e d’arte«.
D’Annunzio przytłacza pięknością słowa, rafinowaną pięknością, która przedziwnie stroi jego bohaterów, co więcej, która rodzi postacie. Sirenetta, mówiąca wierszami, zabłąkana w sztuce,