na dworze duesseldorfskim, tęsknił wciąż za morzem; jego matka zaś pisywała, swego czasu, bardzo poczytne, a serdeczne i kochane bajki dla dzieci.
A jeszcze jedną dziwną właściwość ma dusza Ewersa: on tak ukochał i tak zespolił się z Allanem Poe i z Oskarem Wilde’m, że chwilami się zdaje, iż w jego piersi nie jedna jest dusza, ale trzy: jego własna, Poe’go i Wilde’a.
Wrażenie to uparte i trwałe przyszło do mnie, gdy w noweli Ewersa, zatytułowanej „C. 33.“, czytałem przedziwnie smutną, a plastyczną wizję jego spotkania się na Capri z dawno już wówczas zmarłym Wilde’m. Pieśniarz „Salomy“ ironizuje swoje własne „ja“ i żali się, że jego cela, oznaczona znakiem: „C. 33“ smutna jest i chłodna. Trudno sobie wyobrazić, aby mógł się kto wżyć dokładniej, bardziej intuicyjnie i z większą miłością w cierpienia drugiego, jak to Ewers czyni w tym przepięknym szkicu.