wykwita czarodziejski świat romantyki. Dzieci widzą grubego gospodarza, widzą żonę jego chudą jak śledź. Śmieją się głośno z syna, długiego draba, i zręcznej córki, handlującej cebulami i płaczą z małym, rozpieszczonym chłopakiem, którego pożreć ma wilkołak. Założyłbym się, że jeszcze po trzydziestu latach, skoro jedno z nich ujrzy brzuchatego gospodarza, nazwie go „kciukiem“.
Lecz wszystkie strachy nocy budzą się, skoro matka rozpoczyna: „Siedziało ich dwanaścioro w kupie, czarownice i czarodzieje. Jedli zupę piwną —“ Żadne z dzieci nie jadło jeszcze w życiu zupy piwnej, która wszak zupełnie wyszła z mody. Lecz każde może sobie dobrze wyobrazić, co to jest, jak to smakuje. Czarownice i czarodzieje są tematem wszystkich bajek, lecz mieszkają gdzieś daleko w jakimś kraju księżycowym. Czarownice zaś, które jadają piwną zupę, mieszkają nad dolnym Renem i w Holandji i w Flamandji — można się z niemi spotkać co nocy. Te dzieci pod gruszą spamiętają sobie historje o zaczarowanej królewnej i o „Sneewittchen“ i o dziewczynce z czerwoną czapeczką dlatego tylko, że widzą je w teatrze. Piękne bajki Dickensa i Hauffa i Wildego zaś zapomną tak dalece, że nie będą nawet w stanie opowiedzieć ich dzieciom