„Patrzcie, oto nadszedł czas, gdy w całym kraju jęczeć mają ranni śmiertelnie. Słychać wołanie w Jeb i wielkie biadanie w kraju egipcjan. Pan burzy twierdzę Jeb — miecz przyjdzie na mężczyzn i kobiety Jebu i na dzieci ich. Miecz przyjdzie na konie i wozy i na cały lud!
„Bo twierdza Jeb będzie zgruchotaną dlatego, że się podniosła przeciw Panu. Trwoga, mogiła i sznur przyjdzie na was — tak mówi Pan.“
Każdy znał słowa te — każdy wiedział, że ów dzień teraz nadszedł. Jakżeż tu walczyć?
Tylko procarze irańczyka Dargmana, owych stu pogan z oazy Charezm, mężny stawiali opór. Nie rozumieli, co inni mówili, znali tylko dziki język swój z nad Oksusa. Zabito ich, każdego z osobna i rzucono ciała ich do Nilu.
I wszystkich persów zgładzono, którzy byli w twierdzy. I żydów. Wszystkich, mężczyzn, kobiety i dzieci. Koło Bramy Słoniowej padł osiemdziesięcioletni Jedonja, syn Gemarji; trupem padł na trupa syna swego Machseji.
Atoli męża wnuczki jego, Ashora, syna Zachona, budowniczego egipskiego, schwytali. Ukrzyżowali go.