Jump to content

Page:Hrabia Emil.djvu/126

From Wikisource
This page has been validated.

zie nie obawiały się zanadto. Jakiś zajączek nieduży poszedł bokiem — bez wielkiego przerażenia. Krył się w sitowiu i znów wynurzał na śniegu, idąc ukośnie do linji. Emil czekał, że wyjdzie na niego. Ale zając skręcił znów w bok i wyszedł na stryja Józefa. Huknęło dyskretnie w mroźnem powietrzu. Kot podrygiwał w bróździe. Emil ucieszył się, że przynajmniej jest.

W tej samej chwili poderwały się jego kuropatwy, na które czekał, których był pewien. Puścił je poza linję, złożył się spokojnie, wymierzył, wystrzelił. Idą wszystkie. Wystrzelił powtórnie i także nie trafił żadnej. Teraz były już za daleko. Krótki, gorzki smutek objął mu serce.

Nadchodzące zające szły na innych; było słychać strzały na prawo i na lewo wzdłuż linji. Emil zaczął się już naprawdę denerwować, gdy oczom jego ukazał się kot, śmigający ukosem w jego stronę.

Czekał ze strzelbą, pełen uwagi. Zając — miły, naiwny, nienazbyt przerażony, — szedł teraz zwolna, cokolwiek się zatrzymując. Wreszcie stanął zupełnie nawprost lufy — baczny, a nie widzący, z uszami w powietrzu, słuchający uważnie okrzyków naganiaczy. Myślał zapewne, dokąd lepiej będzie uciekać. Zdecydował się wkrótce. Ruszył i kicał teraz prawie wprost na Emila. Padł strzał. Zając dostał w łeb, wyskoczył w powietrze, jak na sprężynie i tańczył tak parę minut, pokazując przed swym zabójcą najdziwaczniej kapryśne skoki agonji.

Poza rzadkiemi pniami w głębi wyłaniały się już tu i owdzie, czarne na dalekim śniegu postacie naganiaczy — pohukujące, poszczekujące, wymyślające sobie wzajemnie za przepuszczanie zwierzyny. Jeszcze głę-

124