z panią Ephraïm. Napozór nie orjentowała się w niczem — pełna zawsze dla niego łaskawej, czystej, szlachetnej przyjaźni.
Właśnie miała w rękach Hamleta. Mówiła coś o naturze jego piękności. W Szekspirze ceniła najwięcej nie obraz spraw i namiętności wiecznoludzkich prostych, elementarnych, ale właśnie jego indywidualny przekrój tych zjawisk, wyjawienie ich zawiłości, ich zupełnie nowoczesnej subtelności. I później czytała trochę nieśmiało, posuwając palcem, by też widział: I did love you once — to mówi do niej Hamlet, gdy ona jeszcze kocha. — Indeed, my lord, you made me believe so — tylko te słowa...
Przebiegła prędko oczami ową scenę, gdy królewicz siada u stóp Ofelji, gdy raczy żartobliwie usiąść. Przekreśliła ją jakby ruchem palca. I przeczytała te wyrazy:
— You are merry, my lord.
— Who, Y?
— Ay, my lord.
A później dodała, nie patrząc na Emila:
— Tak mało, tak mało... Taki krótki, niedbały djalog miłosny. A przecież widać że musiała go kochać straszliwie, że każde to słowo wymawiała ze szczękaniem zębów, z pobielałemi ustami.
Emil pamiętał, że doznał wtedy szczególnego smutku na myśl o tem, co jest możliwe, ale nie jest dane, co jest zrozumiałe, ale nie da się odczuć.
Pamiętał, że pochylił się wtedy nad Dianą i wziął w dłonie jej szyję — gestem pieszczoty i gniewu. I usta jej smutne przyciągnął do swoich ust. Nie odmó-