Jump to content

Page:Hrabia Emil.djvu/184

From Wikisource
This page has been validated.

starszego żołnierza z brodatą twarzą i zmieniali mu opatrunek na przestrzelonej dłoni.

Emil myślał: śmierć od śmierci różni się bardziej, niż nieraz od życia. Cóż znaczy dostać kulę w serce — i paść na wznak i z jednym krótkim okrzykiem umrzeć, cóż znaczy gasnąć cicho, uchodzić krwią z otwartej arterji — blednąć — chłodnieć i mdleć — aż do nicości — wobec tego wytężonego trudu, tego mozołu cierpienia, trwającego dzień, noc i jeszcze dzień? Myślał, że jest w śmierci niesprawiedliwość większa od najcięższych krzywd życia.

Był już zmierzch, kiedy nagle wydało się, że nastała cisza, chociaż klangor zmieszanych jęków trwał ciągle. To tamten umilkł. Nina przyszła i powiedziała, że umarł.

Prędko zajęła się innymi. Robiła sobie wyrzuty, że pozostała przy nim tak długo. Ada miała rację. Przecież było wiadomo, że nic tam już nie można było pomódz.

Dopiero na czwarty dzień zjawił się oddział sanitarny. W chłodne, słoneczne południe wjechała konno przez bramę młoda kobieta w oficerskim mundurze i w spodniach, otoczona paru oficerami sanitarnymi. Zsiadłszy z konia przed pałacem, zażądała widzenia z panią domu i przedstawiła się jako księżna Jaszwin. Poprosiła o oddanie jej jeszcze jednego pokoju, co równało się rozkazowi i co wypadło uwzględnić.

Była wesoła, żywa, nieładna, o skośnych czarnych oczach i żywych rumieńcach. Jeden z oficerów sanitarnych, porucznik Kolenkin, zamieszkał zupełnie oficjalnie w tym jednym z nią pokoju. Był niższy od niej, wątły, melancholijny i miał cokolwiek nierówne łopatki.

182