zmiana ustawiczna miejsc i wrażeń ułatwiły mu to przejście.
Gdy, przedstawiony wówczas dowódcy kawalerji przez Warłoma, zaliczony został do jego plutonu jako prosty żołnierz, powiedział sobie, że tak właśnie jest dobrze.
W krótkim czasie nie różnił się niczem od towarzyszy. Krawiec pułkowy przerobił dla niego mundur, który na razie wydawał się Emilowi przebraniem. Rewolwer przywiózł był z sobą, ponadto zaś „wyfasował“ karabinek kawaleryjski. Siodło, na którem przyjechał, zamienił na wojskowe, żołnierskie, trochę twarde, ale wygodne.
Marzenia dawne o noszeniu rozkazów Żelawy nie ziściły się wcale. Na razie obchodziły Emila tylko rozkazy Warłoma, a nawet Wiestka, w którego sekcji właśnie się znajdował. Po paru miesiącach dopiero uzyskał awans na kaprala, a następnie wachmistrza.
Żelawę zaś widywał zdaleka i rzadko. Tem niemniej pozostał on dla niego kimś jedynym, przedmiotem szczególnego respektu i głupiego uczucia, tajonego jak dziecinna miłość.
Kiedyś ujrzał go, jak jechał stępa w porannem słońcu na swej ślicznej klaczy białej, wyjeżdżonej i uczonej, jak baletnica.
Właśnie wymijała go w parę koni zaprzężona bryka, w której siedział wódz. — Na jego gest Żelawa ściągnął konia i podjechał do stopnia bryczki. Poważnie, z lekko pochyloną małą głową coś odpowiadał na zapytania. Emil widział ciemny rumieniec na śniadej twarzy Żelawy, „On go tak kocha, jak ja jego“ — pomyślał