Emil myślał, że już wyjechała, gdy zjawił u niego wieczorem stroskany Rysiek z wielką prośbą. Panna Jahniatyńska powiedziała, że nie odjedzie, póki nie zobaczy miejsca, gdzie to się stało. Myśłał, że będzie mógł z nią pojechać, tymczasem nie może. — Ty pojedź, — prosił Emila. — Widzę teraz, że ona go naprawdę kochała, — dodał wzruszony. Odchodząc zaś powiedział: — nie, nigdy nie myślałem, że ona jest taka.
Jeszcze nie zeszło słońce, jak Emil zajechał na folwark wioski, gdzie stała kolumna amunicyjna. We dworze, mimo bliskości linji nie opuszczonym przez właścicieli, Ada znalazła była gościnę. Była już o tej porze gotowa. Wyszła natychmiast w tym samym męskim stroju i wsiadła zręcznie na konia, którego przyprowadził jej ordynans Sinodworskiego.
— Cudownie, — rzekła. — Jak to dobrze, że pan mógł pojechać. Biedny Rysiek jest niepocieszony.
Poprawiła się w strzemionach i z uwagą dopinając zatrzask u rękawiczki, mówiła:
— To bardzo dobry chłopak i chyba przystojniejszy od tego biednego Janka. Wczoraj mu powiedziałam: — Pan nie jest odważny, panie poruczniku. — A on się zaczerwienił i odpowiedział: „ja jestem odważny, tylko nieśmiały“... Ale ten paradjer nie przynosi zaszczytu stajni kluwienieckiej, — dodała, opuszczając oczy na emilowego wierzchowca.
— To nie stamtąd — odrzekł Emil, trochę dotkniętz. — Moją klacz z kluwienieckiej stadniny mi zabili.
Ada zainteresowała się, jak to było. Emil pokrótce opowiedział. — Więc pan był w takiem niebezpieczeństwie? — Och, — roześmiał się lekceważąco i zaraz pomyślał, że o tem nie powinno się mówić z kobietą. Po-