się gdzieindziej. Zapytał powtórnie adres nowego hotelu i odszedł.
Nie wierzył, aby doznane nieszczęście było tak rozległe. Cóż uczynił, ach, cóż uczynił? Wszystko jego tylko było winą. Wypuścił z rąk szczęście, które może nawet nie chciało odlecieć. Otworzył dłonie, gdy siedział już w nich ten cudny, rajski ptak. Pozwolił mu odejść, sam pozwolił, aby mu go zabrano.
Odszedł krokiem zwyczajnym z tego samego miejsca, gdzie ją przed kilku godzinami widział był ostatni raz, jako tamtą. Świat był niezmierzony, poza morzami, poza gwiazdami wdal trwający. I zamknął się za nią, utraconą; zamknął się cały, zwarł. I niema do niej drogi.
Emil wiedział, że już niema drogi. Mógł napisać do niej, to prawda. Obmyślał nawet sposób sekretny, jak przesłać zapytanie. Ale na zapytanie było zapóźno. na wszystko było za późno.
Powinna była dowiedzieć się o jego miłości przedtem, przedtem. Powinna była ogrodzić się jego miłością. I nie wiedziała nic. Była bezbronna. Emil w myśli swojej nie miał żadnej nazwy na to morze męki.
Jakże był śmiały w stosunku do wszystkich kobiet, których nie kochał. Brak odwagi nie zaszkodził mu nigdy w błahych przygodach, w dobrych fortunach paryskich. Tylko cenne rzeczy umiał psuć, tylko najcenniejsze.
W dwa dni później Emil poszedł wieczorem do klubu i tam w towarzystwie pana Marka i księcia Jahniatyńskiego poznał lorda Villoughby. Z przykrością największą i zdumieniem wygrał od niego paręset franków.
Przez ten krótki wieczór przejrzał tego człowieka,