się dziwić, on, piękny i młody, jakiejś taniej przygodzie w tę czarną, ciepłą, południową noc?
Zdumiał się dopiero, rozeznając poprzez zasłonę z ciemności, kim jest ta kobieta, ciągnąca go w milczeniu na bok, w jakieś mgławe, powiewne zarośla. Krótkie napomnienie obrażonej ambicji nie mogło już zamącić nadchodzącego wzruszenia i szczęścia.
— Uwielbiam cię, — wyszeptała, ogarniając go pieszczotą ramion i postaci. — Czy ci nie wstyd, ty zły?
Westchnęła głęboko, z ulgą, tak już zbyt długo oczekiwała tej chwili. — Ach, jesteś cudowny, jedyny, — szeptała znów, całując jego usta gorącemi swemi ustami.
Była tam jakaś ławka, na której usiedli, nie puszczając się z objęć. Mieli czasu tak mało.
— Dlaczego jesteś taki? — pytała z zachwytem. — Zły, obojętny, mogący zapomnieć. — Czy jest możliwe, aby zależało ci na mnie tak mało, Henryku? Sam nie wiesz, jakie to dziwne jest i cudowne. Jesteś pierwszy, który sam odemnie odszedł.
Milczał nieufnie, odpowiadając tylko pocałunkami. Ach, był przecież szczęśliwy, oszołomiony cudowną prawdą tego zdarzenia, oczarowany jej odwagą, jej wolą, jej wiedzą niewątpliwą, że tak było trzeba. Któżby był odgadł, jeszcze przed godziną, taką niepojętą prawdę, że oto się, nie wiedząc, kochali. Jakże i ona teraz wydawała mu się cudna, tajemna, bezcenna, płonąca w ciemnościach czarnym płomieniem — ona — chyba kochająca... W krótkiej tej chwili cały świat marzeń szumiał pod jego chłodną, niezapalną czaszką. Ach, mieć ją dla siebie, tę dumną, obcą, wzgardliwą i pokorną, mieć ją na zawsze — — jak kiedyś, w królewskiej przeszłości, przed wiekami, dziką, barbarzyńską niewolnicę