Przywykł był od dzieciństwa do tych rzeczy. Umiał opanowywać smutek przelotny, wynikły ze złych stanów fizycznych. Robił, co należało i czekał, aż znów się polepszy.
W okresach tych jednak nie mógł oprzeć się poczuciu obcości wobec wszystkiego, co działo się na świecie. Wydawał się sobie obcy temu, trochę niższy, nie mający wszystkich praw. Niechęć do siebie, rozrastająca się pośród duszy, jak nowotwór złośliwy, przygłuszona w czasie miłości dla Diany, zbudziła się teraz na nowo.
Czuł, słyszał wokoło zrywający się wicher romantyzmu, w którym płonęła młodzież. Daleka wojna południowa obudziła krew gorącą i marzenia. I Emil uczuwał próżne pragnienie, aby być takim, jak inni, daremną chęć znalezienia się wewnątrz ich zbiorowego życia. Wiele jego rozmyślań i rojeń było tylko poszukiwaniem drogi, tam wiodącej. Emil wiedział, że to jest gorycz i przekleństwo, jeżeli się jest na boku.
Ach, pragnąłby w to wejść, zamknąć oczy i zawierzyć się fali. Wejść — już choćby tylko w sferę tej ideologji, tego świata uczuciowego. Rozumiał bowiem doskonale, że nawet można zaciągnąć się do tych szeregów — wbrew przekonaniu, z rozpaczy, dlatego poprostu, że inne wszystko jeszcze jest gorsze — i nie być z nimi. Bo najbardziej niezaprzeczone czyny, spełnione wbrew konieczności psychicznej, nie są żadnem rozwiązaniem. Do kompleksu rzeczy obcych dołącza się wtedy życie własne, równie obce.
Czuł się znów sam — tylko z myślami o Dianie, z śmiertelnym, niewydartym żalem w sercu.
Był rad, że jest jeszcze w Krakowie Aniela; jej mi-