— 131 —
Bakcyle, wielkości chrabąszczów, uniesione w górę, piszczą z radości i lecą jak szalone, gdzie się da. Przezorność ludzka jednakże nie znosi takich głupich igraszek; kiedy jej już takich awantur za wiele, wtedy się zwołują nawzajem ludzie roztropni i postanawiają położyć kres wiatrowemu warcholstwu. Dzieją się wtedy sprawy zawiłe i godne głębokiej uwagi: do kranu wodociągowego przyjeżdża opasła, dostojna beczka, zbudowana wedle wzorów miejscowych, bo dziwnie przypominająca Roola Zakopanego, Karpowicza. Wedle porządku rzeczy należy beczkę napełnić wodą; odbywa się to z sumienną dokładnością: do beczki wkłada się gumowego węża, aby ją napełnić w sposób dziwnie prosty, wąż ten jednak, opasły boa, ma z boku dziurę, którą woda wypływa, bo woda jest z natury rzeczy tak głupia, że woli wypłynąć przez najbliższą dziurę, zamiast piąć się w górę do tej wspaniałej beczki. Jakimś jednak kunsztownym sposobem ten przyrząd Danaid napełnil się wreszcie i żelazny gmach rusza z góry Krupówek w dół na zalenie Sahary. Wiaterek zakopiański jest jednakże po góralsku sprytny; bieży przed sikającym sprzętem i pędzi przed sobą kurz, jakby uciekał przed potopem; kurz zrywa się, jak oparzony i gna w dół ulicy, potem przysiada na chwilę w miejscu niedostępnem. Żelazny potwór, wypróżniwszy wnętrze, wraca po nowy zapas, wtedy zaś kurz, wywracając koziołki z radości, gna za nim, natrząsając się niemiłosiernie. Zabawa jest pierwszej klasy, powtarza