Jump to content

Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/58

From Wikisource
This page has been proofread.

— 48 —

cowej poświacie twarz ma jeszcze dumniejszą i bardziej drapieżną. Księżyc mu wyzłaca hełm, rozpala śmiertelnym blaskiem oczy i rzuca rozświetlony pomost pod kopyta bojowego bachmata, aby ów potężny człowiek z orlą twarzą mógł zejść z piedestału i, dudniąc po bruku, — by wpadł w kupczącą, haniebną, plugawą czeredę sprzedającą i kupującą koraliki i kartki z widokami i buzdyganem aby począł tłuc po twardych czaszkach i gnał z tego najdziwniejszego pod słońcem miasta, cudniejszego, niż najcudniejszy cmentarz, pięknego, jak umarła królewna, tajemniczego, jak bajka. Zadrżał zdaje się, pyszny Colleoni w drgającem księżycowem świetle, w siodle się osadził potężniej i mocniej ścisnął buławę. Groźny jest, jak ballada o upiornym rycerzu, piękny, jak śmierć na wojnie, chmurny, jak noc, milczący jak trwoga.

Wracajmy, bo noc już późna i coraz ciszej w zaułkach, które się chwyciły kurczowo ramionami mostów i dzierżą, jak kleszczami; noc się wałęsa samotna, cicha i rozpalona, uciekłszy z Piazzy, gdzie grają Beethovena na dętych tylko instrumentach i gdzie garsony wrzaskliwe patrzą chyłkiem, aby im gość nie uciekł, nie zapłaciwszy.

Wracam na wyspę, aby się rozradować przed snem opowieściami tego cudownego chama, pana i opata de Brantome’a, któregoś, drogi Boyu, zaprezentował w sposób tak nieporównany i tak mistrzowski, że się twojej wielkiej pracy najwspanialszy hołd należy. W „każdym polskim domu“