— 69 —
efektu, w rzeczywistości idzie o 76 koron za czwarte wydanie.
— Nie szkodzi, — powiada wydawca — przecież mi pan da powieść...
— Ach, tak... powieść...
Uśmiech mój w tem miejscu jest uśmiechem z przedpogrzebowej kaplicy i więcej jest w nim litościwej goryczy i ironicznej esencji, niż w spojrzeniu dyrektora banku, rzuconem na potrzebującego interesenta. Uśmiech taki jest jednakże niezawodny, gdyż wydawca robi się szaro-niebieski.
— Nie da pan powieści?!
— Owszem, ale mój spadkobierca ją dokończy, chyba, że wyjadę.
— Jedź pan do Zakopanego...
— Nie jestem hrabia.
— Jedź pan do Jaremcza...
— Nie jestem bankierem; mogę wyjechać do Nicei.
— Gdzie to jest? — jęczy wydawca — to podobno bardzo daleko?!
— Na cmentarz znacznie bliżej...
Wydawca biegnie do kawiarni, szuka w leksykonie, gdzie jest Nicea i krzyczy:
— Którą klasą pan jedzie?
— Pierwszą...
Jeszcze mam siniec od tego spojrzenia, które w tej chwili rzucił na mnie ten człowiek.
— Panie! — mówi nieszczęśliwy kamienicznik — pan mnie rujnuje!...