— 71 —
ścia siedem, a przy stole w głębi zero, jeżeli krupjer jest młody, a jeżeli stary to osiemnaście...
Pomyśl sobie, mój drogi, co to znaczy brak szczęścia! Świetnie już ktoś powiedział: jeśli kto ma „pecha“, to, kiedy mu nawet kamień spadnie z serca, to mu zawsze upadnie na odciski, — nigdym się nie mógł doczekać ani młodego, ani starego krupjera, tylko zawsze kręciło ruletę indywiduum w średnim wieku. Zanim ci jednakże opowiem, jakie w pachnącym tym kraju widziałem gęby, aby się uradował twój cudowny ołówek, który lepiej czuje, niż ja ci to mogę opisać, — muszę ci opowiedzieć, jak bardzo smutnym był mój wjazd tegoroczny do Francji, której obywatelem czułem się kiedyś przez czas dłuższy, a którą przekląłem obecnie do siódmego pokolenia, bez żadnej uwagi na system dwojga dzieci.
Wiesz o tem, że literat ma jednego wiernego przyjaciela, a jest nim szlachetny papieros, w którego towarzystwie się myśli, który zaraz gaśnie, jeśli się myśli głupio, z którym się do spółki pisze i który goryczą napawa usta, jeżeli się pisze głupio; znasz przytem francuskie papierosy, które przy paleniu mają posmak zżółkłej waty ze starej kołdry, mają zapach zbrodni i przypalonego kalosza, które wypełnione są uschłą trawą morską, zwietrzałą gutaperką, z których dym gryzie oczy, słodkawy przytem jak rycynus, które nastrajają impertynencko, haniebnie i złośliwie. Nie dziw się tedy, że wiozłem ze sobą swoje własne papierosy, że się zaś człowiek ogólnie przy-