Przeszła długa chwila zamętu, pośpiesznych usiłowań ratunku. Obojańska leżała z zamkniętemi powiekami i oddychała coraz prędzej.
Potym otworzyła trochę swe przepiękne oczy złote, spojrzała na mnie i na męża i znów zamknęła powieki.
— Jak dziwnie się umiera — rzekła prawie zupełnie cicho.
Wykonała ręką taki ruch, jakby ją chciała podnieść do szyi. Ale nie podniosła.
W tej chwili prędko wszedł doktór. Obejrzał i zbadał ranę. Spojrzał na nas.
— Niema najmniejszego niebezpieczeństwa — rzekł. — Niech państwo będą spokojni. Rana jest zupełnie powierzchowna.
Obojański prędko wyszedł z pokoju — i zaraz za drzwiami zaniósł się dziwacznym, rozdzierającym płaczem.
Wracając do domu, nie mogłam się opędzić plugawej myśli, że Obojańska musiała przecież być dobrze poinformowana, gdzie mianowicie u człowieka znajduje się serce.