bienie. A wobec piękności tej duszy — ach, jakże blade wydały mi się wówczas pańskie wytworne halucynacje piękna — —
Nie — nie — nieprawda. Niech Pan nie wierzy — i niech Pan się nie gniewa. Bo ja przez te dni wszystkie żyć miałam pod ciężarem jego przesmutnego spojrzenia. Ja przez te dni wszystkie marzyłam o tym właśnie, by Pan mógł stać się takim, jak on — — Bo Pana kochałam, nie jego...
Och — dobrze przecież pamiętam pańskie wyznanie wiary — i nie łudzę się wcale — — Nie łudzę się, ale wierzę w to, że Pan zrozumie, jak łatwą i niewspaniałomyślną jest ta pogarda tłumu, który jutro cały stanie się zastępem wybranych. Ja wierzę, że Pan zrozumie.
I chcę, żeby Pan tu przyjechał. Tęsknię i proszę. Ja jego przecież nie kocham, niech Pan uwierzy — tylko Pana... Widzi Pan, jak pokornie piszę, chociaż jestem taka dumna...
Chcę, żeby Pan przyjechał — i stał się takim, jak on — — —