wiedziałem, zażądał ode mnie dwa razy tyle, co od innnych).
Gdy już wszystkie te punkty zostały ustalone, Roger wziął mnie poufale pod rękę:
— Panie Danielu, już dziś za późno na lekcję, ale zdążymy jeszcze oblać nasz układ u Barbette’a... No, no, tylko bez głupstw, cóż to, czy się pan kawiarni boi? Chodźmy. Do licha, niechże się pan trochę rozrusza. Znajdzie pan tam przyjaciół-dobrzy chłopcy, daję słowo! Zacne serca, jak mi Bóg miły! Między nimi pozbędzie się pan tego papinkowatego obejścia, które panu ujmę przynosi.
Przyjaciele Rogera przyjęli mnie z otwartemi rękami. Miał słuszność, to były zacne serca! Gdy się dowiedzieli o mojej sprawie z markizem i o mojem postanowieniu, podeszli wszyscy pokolei, by uścisnąć mi rękę:
— Brawo, młodzieńcze, doskonale!
Ja także byłem zacnem sercem. Zamówiłem tedy poncz, piliśmy za powodzenie mojego przedsięwzięcia i w kółku zacnych serc postanowiono nieodwołalnie, że najdalej pod koniec roku mam uśmiercić markiza.
Nadeszła zima, sucha, sroga, ciemna, jedna z takich, jakie w tej górskiej okolicy bywają. Dziedziniec smutne robił wrażenie, drzewa ogołocone z liści, zle-