był od Kubusia, nosił stempel Paryża... tak, Paryża. Oto co mi pisał brat:
„Kochany Danku!
„List mój zapewne zdziwi cię bardzo. Nie domyślałeś się, nieprawdaż, że od dwóch tygodni bawię w Paryżu. Opuściłem Lion, nie zawiadamiając o tem nikogo. Tak mi nagle coś przyszło do głowy... Cóż chcesz, smutno mi było w tem ohydnem mieście, szczególniej, odkąd ty wyjechałeś“.
„Przybyłem tutaj, mając w kieszeni trzydzieści franków i pięć listów polecających od proboszcza z St. Nizier. Na szczęście Opatrzność sama się mną zaopiekowała. Poznałem tu starego markiza, u którego dostałem zaraz posadę sekretarza. Porządkujemy jego pamiętniki; piszę tylko pod dyktando i otrzymuję za to sto franków miesięcznie. Nieświetnie to, jak widzisz, ale porachowawszy wszystko sumiennie, liczą, że będę mógł jeszcze od czasu do czasu posłać cośniecoś do domu.
„O mój Danku, cóż to za śliczne miasto, ten Paryż! Tu przynajmniej niema tej nieustającej mgły; kiedy niekiedy pada deszcz, ale jest to sobie taki mały, wesoły deszczyk, przesiany słońcem. Nigdzie dotąd nic podobnego nie widziałem.
„To też zmieniłem się zupełnie, nie płaczą nigdy! — czy uwierzysz?“
Doczytałem do tego miejsca, gdy nagle rozległ się pod oknami przygłuszony śniegiem turkot powozu. Powóz zatrzymał się przed bramą kolegjum i dzieci zaczęły krzyczeć na całe gardło: