— Jesteśmy na Salnt-Germain-des-Prés — powiedział — nasz pokój jest tam, na górze.
— Jakto Kubusiu, w dzwonnicy?
— W samym środku, to bardzo wygodnie, wiadomo zawsze, która godzina.
Kubuś żartował sobie ze mnie; w rzeczywistości zajmował w kamienicy, tuż przy kościele małą facjatkę na piatem czy też szóstem piętrze, a okno wychodziło na dzwonnicę st. Germain i znajdowało się na wysokości zegara.
Wchodząc, wydałem okrzyk radości: — „O, co za szczęście“! — i pobiegłem wprost do kominka rozgrzać nogi, nie bacząc, że narażałem w ten sposób na szwank moje piękne kalosze. Wówczas dopiero Kubuś zauważył dziwny strój moich nóg. Rozśmieszyło go to.
— Mój drogi — powiedział mi — mnóstwo wielkich ludzi przybyło do Paryża w drewnianych trepkach — i chełpią się tem. Ty będziesz mógł powiedzieć, że przybyłeś tu w kaloszach, to znacznie oryginalniej. Tymczasem wdziej te pantofle — i zabierajmy się do pasztetu.
Mówiąc to, Kubuś przysunął do ognia mały pięknie nakryty stolik, który czekał w kącie.
Boże, jak nam tam było dobrze, owej nocy w pokoju Kubusia! Jakie wesołe, jasne blaski rzucał kominek na biały obrus! A to stare wino! zaprawdę, fiołkami pachniało! A pasztet! jak apetycznie złociła