że nie jestem profanem... Wszak i ja w swoim czasie układałem poematy... Przypominasz sobie: Religja, Religja! Poemat w dwunastu pieśniach!... Dalej, dalej, panie poeto, pokażno tu zaraz swoje utwory!
— O Kubusiu, nie warto, doprawdy!
— Wszyscy oni tacy sami, ci poeci — mówi Kubuś, śmiejąc się.
— No, siadajże tutaj i czytaj mi swoje wiersze; a jak nie, to sam się do nich zabiorę, a wiesz, jak ja źle czytam.
Ta groźba poskutkowała odrazu, zabieram się do czytania.
Były to poezje, które układałem w kolegjum Sarlande, na Błoniach, pod kasztanami, dozorując uczniów... Czy były coś warte, czy też nic, tego sobie nie przypominam. Ale z jakiem ja je czytałem wzruszeniem! Pomyślcie tylko, poezje, których dotąd nie oglądało żadne ludzkie oko... A po za tem, wszak autor Religja! Religja! nie jest sobie zwyczajnym sędzią. A nuż wyśmieje mnie?! W miarę jednak, jak czytam, porywa mnie harmonja rymów i głos mój staje się coraz pewniejszy. Kubuś, siedząc w oknie, przysłuchuje się, niewzruszony. Poza nim, tam, na widnokręgu, zachodzi wielkie czerwone słońce, niecąc na szybach pożary. Chudy kot na skraju dachu, pozierając na nas, przeciąga się i ziewa; ma kwaśną minę akcjonarjusza Komedii Francuskiej na premjerze nowego dramatu... Widzę to wszystko z pod oka, nie przerywając czytania.
Nieoczekiwany triumf! Zaledwie skończyłem, Kubuś zrywa się i rzuca mi się na szyję:
— O! Danku jakież to piękne, jakie piękne!
Page:PL A Daudet Mały.djvu/179
Appearance
This page has not been proofread.