stania następcą pana Lalouette, że będzie miał dwieście tysięcy kapitału u rejenta — Pierrotte i rejent! — i wspaniały skład porcelany na rogu pasażu Saumon, byłby go na pewno zadziwił niemało.
Pierrotte do dwudziestego roku życia nie wychylił się poza obręb swojej wioski; nosił ciężkie trepki drewniane, wyrżnięte z sosen seweńskich, nie umiał ani słowa po francusku[1] i zarabiał pięćset franków rocznie na hodowli jedwabników; po za tem zacny kompan, dziarski tancerz, lubiący się pośmiać i pośpiewać sobie od serca, ale zawsze skromnie i uczciwie. Jak każdy parobczak, miał on swoją dziewczynę, którą co niedziela zabierał po nieszporach na murawę w gaju morwowym, gdzie młodzież do upadłego tańczyła gawota. Jego wybrana nazywała się Roberta, wysoka Roberta. Była to ładna, osiemnastoletnia przęśniczka, tak, jak i on — sierota i równie jak on, uboga, umiała zato dobrze czytać i pisać, co w Sewennach rzadziej się jeszcze trafia, niż posagi.
Pierrotte szczycił się swoją Robertą i zamierzał ją poślubić, jak tylko wylosują go z wojska. Ale nic nie pomogło trzykrotne zanurzenie prawej ręki w święconej wodzie; biedny parobczak wyciągnął numer czwarty... Trzeba było pójść do szeregów! Rozpacz!... Na szczęście pani Eyssette, którą matka Pierrotte’a własną piersią wykarmiła i nieledwie wychowała, przyszła swojemu mlecznemu bratu z pomocą
- ↑ Wieśniacy francuscy mówią narzeczem lub gwarą, właściwym dzielnicom, które zamieszkują. Język ich jest niekiedy, prawie tak różny od języka warstw oświeconych, jak język obcy. (Przyp. tłum.)