ciły mi słodko tam, wśród zimnych murów kolegjum“ czarne oczy wróżki w okularach, jednem słowem czarne oczy... Zdawało mi się, że snię. Miałem ochotę przemówić do nich: — „Pięknie, czarne oczy, czy to wy? Czy was to odnalazłem w innej tylko twarzy?“ — O, gdybyście wiedzieli, jak bardzo to były właśnie one! Niepodobna się było co do tego omylić. Te same rzęsy, ten sam blask, ten sam palący a tłumiony żar. Co za szaleństwo przypuszczać, że mogły istnieć na świecie dwie pary takich oczu. A zresztą, dowodem tego, że to były właśnie tamte czarne oczy, a nie inne, do nich tylko podobne, jest to, że i one rozpoznały mnie natychmiast i bylibyśmy na pewno zaczęli jedną z tych naszych wdzięcznych rozmów z przeszłości, gdybym nagle nie dosłyszał nad sobą jakiegoś dźwięku, jakby myszy gryzły mi coś nad uchem. Odwróciłem się i spostrzegłem siedzącego w fotelu jakiegoś pana, na którego dotychczas nie zwróciłem uwagi... Był to wysoki, chudy starzec, blady, z ptasią głową, czoło miał cofnięte wtył, nos Haczykowaty, oczy okrągłe i martwe, osadzone zbyt daleko od nosa, prawie na skroniach... Gdyby nie kawałek cukru, który trzymał w rękach i dziobał od czasu do czasu, mogłoby się zdawać, że śpi. Trochę zmieszany, skłoniłem się straszydłu, ale ono nie oddało mi ukłonu.
— On ciebie nie widzi — powiedział Kubuś — to ten niewidomy... stary Lalouette.
... Nomen-omen — rzekłem sobie w duchu.[1] I nie
- ↑ L’alouette — po francusku — skowronek.