wiktorję; głuchy turkot powozu, okrzyk woźnicy; Bramę proszę!“ — wstrząsał całem jego ciałem. Nie zdawał sobie z tego sprawy, ale nie mógł bez wzruszenia słuchać nawet kroków powracające; do siebie murzynki; gdyby śmiał, poszedłby do niej zapytać jak się miewa jej pani. Mimo to wszystko, „czarne oczy” były jeszcze panami placu. Mały spędzał z niemi długie godziny. Resztę czasu przesiadywał nad warsztatem rymów, ku wielkiemu zdziwieniu wrobi, okolicznych, gdyż wróble w dzielnicy Łacińskiej, podobnie jak dama wielkich zalet, dziwne mają wyobrażenia o tem, co się dzieje w studenckich mansardach. Natomiast dzwony z St. Germain, biedne dzwony zamurowane na cale życie, niby karmelici, cieszyły się, widząc swojego przyjaciela, pochylonego wiecznie nad stołem, i chcąc mu dodać otuchy, grały mu pięknie, rozgłośnie.
Tymczasem nadeszły wieści od Kubusia. Był w Nicei i szczegółowo opisywał swój pobyt:
...Co to za cudny kraj! Jak to morze, które widzą przed oknami, nastrajałoby cię poetycznie! Ja nie mam nawet czasu nacieszyć się niem... nie wychodzę wcale z domu — Markiz dyktuje całemi dniami. To szatan nie człowiek! Niekiedy między dwoma zdaniami podnoszę głowę, widzę mały czerwony żagielek na horyzoncie i znowu biorę się do pisania... Panna d’Hacquevilie wciąż bardzo chora. Słyszę, jak kaszla i kaszla nad nami... Ja też zaraz po przyjeździe zaziębiłem się mocno i nie mogę przyjść do siebie...”
Trochę dalej Kubuś pisał o damie z pierwszego piętra w następujących słowach:
Page:PL A Daudet Mały.djvu/261
Appearance
This page has not been proofread.