były wrota, wznosi się teraz kaplica, a nad nią wileki czerwony krzyż z łacińskim napisem.
O Boże, niema już fabryki! To klasztor karmelitów, którego progu nikt obcy przestąpić nie może!
Sarlande jest to mała mieścina w Sewennach, położona w wąskiej dolinie, zewsząd zaciśniętej górami, które okalają ją, niby potężny mur. Gdy słońce świeci — jest to piec ognisty, gdy dmie wiatr północny — to lodownia... Tego wieczora wiatr szalał od rana, to też choć wiosna była już w rozkwicie, Mały, siedząc na dachu dyliżansu, czuł, że ziąb przejmuje go do szpiku kości.
Ulice były ciemne i puste. Na Placu Broni kilka osób czekało na karetkę, przechadzając się tam i zpowrotem przed słabo oświetloną stacją pocztową. Wysiadłszy z dyliżansu, kazałem się natychmiast prowadzić do kolegjum. Pilno mi było objąć moje obowiązki.
Szkoła znajdowała się niedaleko od placu. W towarzystwie człowieka, który niósł mój kufer, minąłem parę szerokich, cichych ulic i stanęliśmy przed wielkim gmachem, wyglądającym tak, jakgdyby wszystko w nim zamarło od lat wielu.
To tutaj — powiedział człowiek, podnosząc wielką