praszał, zostawałem więc zawsze sam jeden z całą szkołą na głowie.... A ciężkie to były obowiązki, szczególniej w tak pięknem ustroniu. Byłoby tak przyjemnie rozciągnąć się na tej zielonej murawie, w cieniu drzew, i odurzać się wonią rozmarynu, przysłuchując się szmerowi strumyka. Zamiast tego, musiałem pilnować uczniów, gniewać się, wyznaczać kary... Całe kolegjum było na mojej opiece... To było wprost okropne...
Wszakże było coś jeszcze gorszego od tej opieki na Błoniach, mianowicie przeprowadzanie mojego oddziału, oddziału najmłodszych, przez miasto. Inne oddziały maszerowały sprawnie, wybijały takt nogami, jak kolumna starych wiarusów; słychać w tem było rytmiczny warkot bębna, czuło się żelazną karność. Moi malcy natomiast nic a nic się na takich paradach nie rozumieli. Nie pilnowali szeregów, trzymali się za ręce i rozprawiali głośno przez całą drogę. Napróżno wołałem: — „Trzymać się szeregu!“ — Nie rozumieli nawet wcale, o co mi chodzi, i szli dalej, jak im się żywnie podobało.
Z czoła kolumny byłem jeszcze dość zadowolony. Ustawiałem tam najstarszych, najpoważniejszych, tych, co już nosili kurtki; ale tyły! Pożal się Boże! co za nieporządek, co za niedołęstwo! Rozszalała banda dzieci z potarganemi włosami, brudnemi rękami, majtkami w strzępach... Starałem się wcale nie patrzeć na nich.
— Desinit in piscem — mawiał na to uśmiechnięty pan Viot, Któremu zdarzało się niekiedy być
Page:PL A Daudet Mały.djvu/66
Appearance
This page has not been proofread.