— Majątek miljonowy! — powtórzył, wrzucając wzgargliwie w szufladę stolika banknoty.-Podobne marzenia to bezrozumne szaleństwo!
— Jakiego szczęścia się spodziewasz? jakiej lepszej przyszłości? — wołał rozirytowany. — Rzeczy to bardzo dalekie i niepewne. Należy myśleć o obecnym naszem położeniu, a przyznasz, że ono wcale nie jest ponętnem.
— Ależ dla czego tak wątpić o wszystkiem... w nic nie wierzyć! wyjąknęła nieśmiało Henryka.
— Później pomówimy o tem! — odparł brutalnie. — Ufasz zbyt wiele pięknym słowom twojego kuzyna i jego fałszywym pozorom chrześcijańskiego miłosierdzia. Wszystko to jest osłoną sideł, w jakie łatwo wpaść można nie mając się na baczności!
— O jakich sidłach, ty mówisz? — zapytała strapiona.
— Dość o tem!... przestańmy!
— Jednak chciałabym wiedzieć...
— Dość!... mówię! — wykrzyknął z gwałtownością Gilbert. Proszę cię odejdź do swego pokoju. Ja muszę pracować, a ku temu potrzebuję ciszy i samotności.
Młoda kobieta już odejść zamierzała, a Gilbert zabierał się do pisania, gdy zadzwoniono do drzwi.
— Któż tam u czarta przychodzi mi znowu przeszkadzać? wykrzyknął z gniewem.
— Mamże otworzyć?
— Otwórz! Jeżeli to który z bezpotrzebnych natrętów, wprędce ja z nim się rozprawie!
Henryka pośpieszyła otworzyć.
We drzwiach ukazała się matka Weronika, sąsiadka Joanny Rivat. Żona Gilberta poznała ją za pierwszem spojrzeniem.