Na to zapytanie d’Areynes, jak gdyby poruszył głową. Wysiłek woli zgalwanizował na chwilę nerwy i muskuły, obezwładnione paraliżem.
Dźwięk chrypliwy, rodzaj świszczenia, wybiegł z jego zaciśniętego gardła.
Mimo, że ów dźwięk był bardzo niewyraźnym, obecni zrozumieli, że hrabia chciał przecząco odpowiedzieć..
— To źle!... źle bardzo.... — rzekł doktór, — bo jakkolwiek bądź mam wszelką nadzieję uratowania ciebie i przywrócenia ci mowy, Bóg tylko jest panem życia ludzkiego. Jeżeli chcesz, hrabio, sprowadzę notaryusza, możesz pisać testament bez świadków.
— Nie! — odpowiedział chory spojrzeniem.
— To może w obec którego z członków twojej rodziny?
— Tak, — rzekł ruchem powiek.
— Kogóż więc sobie życzysz? — pytał Pertuiset dalej.
— Ach! ja wiem kogo pan żąda!... — zawołał Piotr Rénaud. — Wiem panie?
— Kogo?
— Księdza d’Areynes, wikarego z parafii świętego Ambrożego. Jestem pewien, że się nie mylę! — Spojrzyj pan na twarz pana hrabiego!...
Uszczęśliwiony, że go zrozumiano, chory, w rzeczy samej miał twarz rozpromienioną.
Dwukrotnie podniósł i opuścił powieki, co znaczyło:
— Tak,... tak!
— Masz słuszność, — rzekł doktór, — takiem jest rzeczywiście życzenie mojego przyjaciela, ale nieszczęściem zdaje mi się być ono niemożebnem do wykonania. Ksiądz d’Areynes przebywa w Paryżu. Pisać do niego lub posłać mu depeszę, niepodobna, ponieważ Prusacy zajęli poczty i wszystkie linie telegraficzne. Żadna droga nie jest dla nas otwartą. Armija niemiecka idzie w tej chwili na Paryż, pozbawiając nas wszelkich środków korespondencyj.