ciebie. Żądam tego w imieniu tych, którzy cię kochają i którzy stwierdzili to swoim dla ciebie poświęceniem.
Ksiądz d’Areynes wysłuchał słów doktora w uroczystem milczeniu.
Odpowiedział mu spojrzeniem pełnem wdzięczności, lecz nieporuszył się, nie wyrzekł jednego słowa. Zrozumiał znaczenie tego rozkazu.
— Zostałeś ranionym niebezpiecznie, biedny mój przyjacielu — mówił dalej chirurg. — Kula przeszyła ci na wskroś piersi. Cudem prawdziwie, że żyjesz! Spokój bezwarunkowy i absolutne milczenie, mogą przyśpieszyć twój powrót do zdrowia, pod którym to względem jesteśmy na dobrej drodze. Wymagam tylko bezwarunkowego posłuszeństwa, a biorę za wszystko na siebie odpowiedzialność.
Dwie łzy spłynęły na policzki chorego.
Uścisnął lekko rękę doktora, lecz jednocześnie przestąpił nakaz sobie wydany.
— Mój stryj wyszepnął, zaledwie dosłyszanym głosem.
Leblond, rzucił się gniewny.
— Nie mów!... nic niemów!... zaklinam! — zawołał. — Żadnych wzruszeń, żadnych niepokojów, żadnych obaw! Skoro nastąpi rekonwalescencya, pozwolę ci myśleć o tych, jacy są tobie drogiemi. Teraz przed wszystkiem, wyzdrowienie!
Ksiądz d’Areynes uczuł, że posłusznym być trzeba. Przymknął oczy, a usuwając ze swego umysłu wszelką myśl inną jak o Bogu, modlić się zaczął.
Takim go właśnie widzieć pragnął stary chirurg.
W tejże samej chwili, gdy powyższa wzruszająca scena odbywała się w pokoju wikarego, Rajmund Schloss wysiadł na stacyi wschodniej drogi żelaznej.
Przybył do Paryża z postanowieniem przeniknięcia tajemnicy jaka się ukrywała w depeszach i liście obłudnym Gilberta Rollin, przybył dla naocznego przekonania co się działo u synowicy hrabiego Emanuela i księdza Raula d’Areynes.