Po kilku minutach paroksyzm zwolna się uspokoił. Joanna upadła na poduszki obezwładniona, złamana.
Doktor kazał natychmiast przyrządzić lekarstwo.
— Jakże pan sądzisz? — pytał go ksiądz d’Areynes.
— Zdaje się, iż uzdrowienie tej biednej będzie możliwem...
Oby Bóg ciebie wysłuchał! — zawołał radośnie wikary.
— Takiem jest moje przekonanie.
— Może więc pan leczyć ją zechcesz?
— Nie panie! Joanna musi być oddaną w ręce psychiatry, specyalisty. Kuracya jej może trwać miesiące, a nawet i lata, zanim ta nieszczęśliwa wróci do rozumu. Napiszę protokuł z naszych ostatnich usiłowań i gorąco polecę pańską protegowaną, ordynującemu lekarzowi szpitala do którego przewiezioną zostanie.
— Czy nie lepiej byłoby — mówił ksiądz Raul — umieścić Joannę w domu zdrowia?
Zdaje mi się, że tam znalazłaby lepszą wygodę, aniżeli w szpitalu?
Doktór przecząco potrzasnął głowa.
Jestem gotów — dodał wikary — zapłacić, za jej leczenie i utrzymanie.
— Nie nalegaj pan — odparł Perrin. — Zamiar twój jest bardzo chwalebnym, wszak mógłby przynieść szkodę naszej pacyentki. Nie ufam prywatnym domom zdrowia, a to dla wiadomych mi powodów. Jeżeli Joanna Rivat ma zostać uleczoną, nastąpi to, jestem przekonany, tylko w rządowym Zakładzie, pod nadzorem Rady opiekuńczej szpitalnej, powierzona staraniom którego ze znakomitych specyalistów.
Ksiądz Raul w milczeniu pochylił głowę.
— Przyjmuję pańską radę, doktorze — odrzekł. — Będę