Tak; ksiądz Raul d’Areynes był apostołem, w najrozleglejszym i najszlachetniejszem zarazem tego słowa znaczeniu. Należał do tych ludzi urodzonych dla ofiary, dla ukochania ludzkości, którym jedyna radością jest, pracować dla szczęścia drugich, do tych wybranych, dla których kochać, jest pierwsza duszy potrzebą, którzy czując, że ich podniosłej miłości nie zaspokoi pocałunek kobiety, serca, nie zadawalniąprzelotne roskosze życia, oddają się mistycznej żądzy ukochania całej ludzkości.
Nie fanatyk, o wysoce ukształconym umyśle, i wielce pobłażliwy, wikary od świętego Ambrożego zgłębił życie pod różnemi tegoż postaciami tak w jego najszlachetniejszych, jak i najnędzniejszych objawach.
Badał do głębi serca ludzkie, ażeby w nich odkryć rany do zabliźnienia, do uleczenia zgniliznę.
— Zadaniem księdza, — mawiał, — jest, pocieszać, przebaczać i uszlachetniać.
Ówczesny Arcybiskup Paryża, zrozumiał i ocenił dążności księdza d’Areynes.
— Oto kapłan! — powtarzał, wskazując na młodego wikarego.
Sam będąc apostołem, z duszą męczennika, pokochał księdza Raula.
Sekretarz Arcybiskupa przyjąwszy obu przybyłych, wprowadził ich bezwłocznie do gabinetu pracy Jego Eminencji.
Na, widok wchodzących Arcybiskup, podniósł się i stąpił parę kroków.
— Cóż was sprowadza do mnie?... moi przyjaciele? zapytał dobrotliwie.
Tu wskazał dwa fotele, dając poznać ażeby przybyli usiedli obok niego, a potem dodał: