pozamykane. Żadnego światła, żadnego szmeru, prócz oddalonego naszczekiwania psów, przeczuwających nadchodzącą burzę.
Bez wachania przeto wszedł na grunt poorany przez grabarzów, na którym tu i owdzie poczęto stawiać budynki.
Przy oślepiającym blasku błyskawicy, ujrzał rękojeść rydla zagłębionego w ziemię.
Pochwycił go śpiesznie.
Obok rydla znajdowała się łopata i motyka.
Zabrawszy to wszystko, przeszedł wierzchem druciane ogrodzenie, zdjął latarnię, zgasił ją i zwrócił się ulicą Brétigny w stronę domostwa, w którem niegdyś ukrywał się Serwacy Duplat przed siedemnastoma laty.
W kilka sekund potem, wchodził do wnętrza.
W trójkącie na końcu podwórza, znajdował się ogródek, a wśród wybujałej trawy, rosła stara wybujała jabłoń, o jakiej mówił ów eks-kommunista w swych majaczeniach gorączkowych.
Zatrzymawszy się przy ogródku, de Grancey spojrzał w około badawczym wzrokiem dla upewnienia się, czy w oknie którego z sąsiednich domów nie błyszczy światło dające poznać, iż ktoś tam czuwa, któryby mógł posłyszeć uderzenia rydla w ziemię.
Ciemność głęboka panowała wszędzie.
— Do pracy... zatem! — wymruknął zadowolony.
Ta jego robota, mogła być dokonana w ciemności, potrzebował jedynie światła na chwilę, ażeby się skierować ku wskazanemu drzewu. Wyjąwszy przeto zapałki, chciał rozświecić latarnię.
Mimo iż gwałtowny podmuch wichru, zagasił ją w oka