— Niech dyabli porwą te stare ciotki! — krzyknął rozirytowany. Gdzie ja teraz pójdę na śniadanie?
Jednocześnie zadzwoniono do pałacowej bramy.
Odźwierny poszedł otworzyć.
Gilbert zatrzymał się, chcąc zobaczyć kto przyszedł.
Była to kobieta w sędziwym wieku, czysto lecz biednie ubrana, w białym perkalowym czepeczku na głowie.
— Idę do pani Rollin — rzekła do odźwiernego.
— Dobrze... dobrze! — odrzekł — jestem powiadomiony, możesz iść pani.
Przybyła weszła w dziedziniec.
Spostrzegłszy Gilberta, ukłoniła się i szła dalej.
— Kto jest ta kobieta? — zapytał mąż Henryki.
— Uboga, której pani pozwoliła przychodzić tu co Piątek. Jest to bardzo zacna istota jak się zdaje i godna politowania. Pani Rollin udziela jej jałmużnę. Ma to być wdowa po gwardziście zabitym podczas oblężenia Paryża w 1870 roku.
Gilbert drgnął. Wyrazy te oddziałały nań jak iskra elektryczna.
— Czy nie wiesz, jak się nazywa ta kobieta? — pytał zaniepokojony.
— Wiem, panie. Gdy miała przyjść tu po raz pierwszy, pani przysłała mi jej nazwisko napisane na karteczce, z poleceniem ażebym jej wejść dozwolił.
— Zatem, jej nazwisko?
— Joanna Rivat.
Krople zimnego potu wystąpiły na czoło Gilberta, zbladł tak widocznie, że odźwierny, spojrzawszy nań, z trwogą zawołał: