— Wieczorem obaj wspólnicy udali się na kazanie jałmużnika z Grande Roquette. Oba mieli na sobie księże ubranie.
Grancey i Duplat po wrzuceniu ciała Joanny Rivat w Sekwannę nachylili się nad rzeka, aby przekonać się, czy padło w wir wodny, zauważony przez nich dnia poprzedniego.
Wtedy Duplat, jeżeli przypominają sobie czytelnicy, nagle drgnął usłyszawszy w ciszy nocnej jakiś szelest dochodzący z brzegu przeciwległego.
— Ktoś wiosłuje — szepnął do Granceya.
— Pewnie jakiś rybak zapóźniony — odrzekł wicehrabia.
I ścieżynką holowniczą udali się do Melun.
Nie mylili się obaj, gdyż rzeczywiście byli to rybacy z drugiego brzegu zajęci połowem ryb.
Krzyk Joanny, wydany na widok zbliżającego się Duplat’a zwrócił ich uwagę.
Krzyk powtórzony, wywołany uderzeniem pałki przejął rybaków przestrachem.
Przysłuchując się z powstrzymanym oddechem, usłyszeli następnie upadek jakiogoś ciała w wodę.
— Tam mordują kogoś — szepnął jeden z rybaków. — Płyńmy tam.
Zaledwie zaczęli robić wosłami, usłyszeli echo oddalających się kroków.
— Kieruj na prawo — wołał jeden z rybaków. — Widzę jakąś czarną plamę!
Wkrótce dopłynęli do brzegu.
— Stój! — zawoła! stojący na przedzie lodzi z wyciągniętemi przed siebie rękami i nachylił się nad wodą.