— Kto taki?
— Galernik uwolniony z Numei.
— Jego nazwisko!... powiedz mi jego nazwisko!
— Gaston Deprèty, były pomocnik adwokata, noszący dziś ukradziony tutuł wicehrabiego de Grancey.
Ksiądz d’Areynes przypomniał sobie, iż czytał to nazwisko w księdze odwiedzających pod podpisem męża Henryki.
— Jerzy de Grancey? — rzekł — ułaskawiony galernik, wspólnik Gilberta Rollin?
— Tak
— Jestżeś tego pewnym?
— Tak, jak tu siedzę w tej chwili przy tobie opiekunie!
Lecz w jaki spasób mógł ów nikczemnik umieścić Maryę-Blankę w domu obłąkanych? — pytał ksiądz d’Areynes.
— Kupił za pieniądze świadectwo dwóch doktorów tak podłych jak on sam, którzy podpisali rozkaz zawiezienia jej do domu waryatów, słowem za grubą zapłatą wydali fałszywe świadactwo.
— Fałszywe?
— Tak, podwójnie fałszywe, bo zapisali ją w Zakładzie pod przybranym nazwiskiem z obawy, aby się zbrodnia nie wydała.
— Jakaż kryminalistyczna kombinacya! Przyjechałeś więc do Paryża, ażeby czuwać z oddalenia po nad pałacem przy ulicy Vaugirard?
— Tak.
— W jakim celu ten nadzór? skoro tam niema już Maryi-Blanki?
— Ponieważ muszę dowiedzieć, kto jest ta młoda dziewczyna, ten jej żywy obraz, która ją zastępuje i odegrywa jej rolę.