że właśnie w tem miejscu bohater gór jednem wzgardliwem pchnięciem nogi obciążonej okowami, wśród burzy, pchnął na jezioro łódkę wielkorządcy. We dwie godziny potem byliśmy w Brunnen, małej mieścinie, położonej na brzegu jeziora. Zachód słońca rzucał właśnie złotawy odcień na cały krajobraz, a czarne skały zdawały się radować w potokach światła.
Dzisiaj przeszliśmy zwaliska Rosbergu. W 1806 zerwała się część tej góry i masami głazów pokryła cztery wioski z czterema setkami mieszkańców. Trawa i krzewy porastają teraz na ich grobach. Nagrobkami ich są głazy olbrzymie, a mech jedynym napisem. Później, w deszcz i mgłę weszliśmy na Righi. Jakby jaka fatalność cięży nad nami; gdzie jest najwięcej do widzenia, tam nic nie możemy widzieć; niebo i ziemia są przeciw nam.
Spędziliśmy tu dzień cały wśród mgły tak gęstej, że odebrała nam całkowicie widok na okolice. Rozmawiałem ze Stackelbergiem i Hohenlohem[1], których tutaj spotkałem. Hohenlohe zyskał wiele. Myślę, dlatego, że jest zakochany. Miłość jest stopniem, z którego dusza wznosi się ku wzniosłości i pięknu: jest to stan, który przybliża do doskonałości, odrywa od ziemi i od rzeczywistości. Człowiek najoschlejszy zmienia się mniej lub więcej, skoro się zakocha. Jest to jakby kruszec, co oczyszcza się w ogniu. Jeśli mało obcych przymieszek, zupełnie świecący wychodzi z płomienia, jeśli jest niemi pokryty i zawalony, pozbywa się ich tylko w części, lecz zawsze to poprawa.
- ↑ Stackelberg i Hohenlohe, znajomi z Genewy.