W obrębie Prateru spotykają się wszelkie formy życia, wszelkie uczucia: zbytek i nędza, uczucie i zalotność, zepsucie w dobrym tonie i zepsucie gminne, radość dziecka, puszczającego latawce i ogłupiała kontemplacya upijającego się Niemca; szczęście młodzieńca czekającego na schadzkę i rozpacz innego, który się zgrał w karty. Tutaj niezadługo w cieniu nocy, wśród tych róż i tych tulipanów, padnie słodki pocałunek; tam znów pod tym ciemnym cisem cyngiel puści i wystrzał z pistoletu przetnie pasmo życia a strąci gdzieniegdzie liść zeschnięty.
Im dalej się posuwamy, tem bardziej tłum rzednie, aż wreszcie nad brzegami Dunaju przechadza się samotnie kilku już tylko studentów filozofii lub Anglików, chorych na spleen[1]; tam ci rozmyślają nad jakąś teoryą, ci nad mgłą. Tu las rzeczywisty, zające biegają i przysiadają w trawie, u stóp przechodnia; zdyszane sarny stają przy nim napół dzikie, napół oswojone; miło popatrzeć na te biedne stworzenia, które nie wiedzą, co myśleć o ludziach, o całym tym gwarze, o tem świetle, ale podchodzą naiwne do twej ręki po kawałek chleba, po okruchy twej uczty.
W końcu Prateru wznosi się pawilon. Jest to ostatnia kawiarnia, na samem pograniczu tego widnokręgu uciech i zabaw. Z drugiego piętra widać cały Wiedeń, Dunaj i okolicę. Kilka gwiazd przegląda się już w rzece, choć zachód jeszcze się czerwieni.
Tu znowu tłum, znowu gwar, dym tytuniu, zapach kotletów, perfum, ponczu, limonady i wina. Przy każdym stoliku towarzystwo, w każdej grupie przedsmak odurzenia i złudzeń hałaśliwych unosi się ponad butelkami i półmiskami. Czasem jakieś głosy smutniejsze odezwą się wśród rozmów ucztujących; to wróżby, to przeczucia. Jedni z pomiędzy biesiadujących śmieją się jeszcze, inni wypuścili z rąk szklanice; wszyscy ze drżeniem wsłuchują się w nazwę cholery. Cholera, cholera zbliża się, jest już niedaleko.
- ↑ Spleen — (czyt. Splin), rodzaj melancholii i nudy.