Starzec pociągnął don Antonia na najwyższe piętro pawilonu. Noc już była, z oddali przelatywały niewyraźne, zamierające odgłosy Prateru; Dunaj płynął w dole i drżał w kępach sitowia.
— Młodzieńcze, popełniłeś zbrodnię!
Był to głos grobowy, który głos niegdyś odzywał się akcentami ludzi dawnych, ale teraz nie dostrajał się już do głosu ludzi dzisiejszych. W odpowiedzi Hiszpana nie było ani obawy, ani zdziwienia, dźwięczała tylko rezygnacya człowieka, stojącego przed zwierzchnikiem, panem; spojrzenie starca wyznaczyło mu bowiem właściwe miejsce, zanim głos jego usłyszał.
— Młodzieńcze, czy chciałbyś ją odpokutować?
— Niepodobna, niepodobna! Wszystkiego próbowałem, i Boga, i ludzi: Boga, by osięgnąć wieczność, ludzi, by żyć w szale i zapomnieniu. Wszystko mię zawiodło: i szalone pociechy kochanek, i poważne pociechy kapłanów. Źle mi było, zarówno w przybytkach rozgorzałych od rozkoszy i ruchu, jak w kościołach chłodnych od ciszy i spokoju. Za taką zbrodnię niema pokuty; to też wyrzuty sumienia dręczą mię dniem i nocą. Usiadły mi na skrzyni i zgrzytają zębami, wsuwają się pod poduszkę i szepcą do mnie cicho. Od wieży św. Stefana[1] wołają na mnie głośno, kołysząc się na gotyckich strzałkach i huśtają na figurach świętych. Na polowaniu wyją wraz z psiarnią dokoła drgającego jelenia; w teatrze stały się muzyką i przeszywają mi serce, przy mszy dźwięczą w dzwonkach i jęczą w głosie organów. Przy świetle księżyca ścigają mnie i skaczą jak ptaki z gałęzi na gałąź. Gdy w gabinecie chcę pracować, kreślą mi na kartach książek moją historyę, prozą na Don Kichocie[2], wierszem na Calderonie[3]. Żeby z niemi skończyć, skończyłbym łatwo z sobą, gdybym mógł wierzyć w nicość z tamtej strony grobu. O ja nieszczęśliwy!
I rwał włosy, a tłukł piersi. Piana biaława spły-