Jump to content

Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/87

From Wikisource
This page has not been proofread.

wał nad dźwiękami fortepianu, to znów zdawał się konać w niemocy, po chwili wznosił się na nowo, potężny, świetny, szarpiąc wściekłością i bólem pierś Antonia.
 Nastała chwila, kiedy szał zerwał wszelkie tamy, kiedy piekło, wywołane tą rozpaczliwą muzyką, ukazało mu się w całej potępieńczej grozie, i wtedy wytrząsnął biały proszek na głowę ukochanej.
 W tej-że chwili piękny głos jej opadł, jak skrzydło zranionego ptaka i blada, zatruta, usunęła się do stóp swego kochanka, rękoma przyciskając piersi, szarpana już piekącym i ostrym bólem.
 Kurcze nastąpiły szybko, ręce podrywały się w powietrze i opadały w powietrzu, jak u człowieka, który pływa na wznak. Wyraz cierpienia aż do zabicia nawet miłości w jej łonie, rozlał się w jej rysach. Krzyczała, płakała, a potem zgrzytała zębami. Sam szatan mógłby był patrzeć na to delikatne ciało i cieszyć się widokiem tych męczarni.
 Było coś w tej scenie, co przechodzi pojęcie ludzkie i urąga wysiłkom wyobraźni.
 Nie mogła znieść tych okropnych cierpień, a przecież nie mogła skonać. Pasowała się tak pomiędzy śmiercią, pochyloną nad nią, a życiem, które ją w ostatnim trzymało uścisku. Jedno i drugie szarpały ją, rozdzierały jej łono i nie myślały już o swej ofierze, lecz o wzajemnej swojej nienawiści i walce. Śmierć chciała ją porwać natychmiast, życie nie chciało oddać jej tak wcześnie; obie potęgi z zaciętością zmagały się o to dziewczę z niebieskiemi oczyma i złotymi włosami; wyrywały ją sobie bez litości, bez wytchnienia, z zażartością dwojga królewskich bliźniąt, wydzierających sobie koronę.
 On patrzył na nią wzrokiem osłupiałym, bezmyślny, lodowaty. Wreszcie upad! tuż przy niej martwy.
 Genewa, 24 października 1831 roku