Jump to content

Page:Staff - W cieniu miecza.djvu/115

From Wikisource
This page has been proofread.

Trzymaj się hardo, śnie mój, czołem swem wysokiem,
Nie ugnij się kolanem, ani cofnij krokiem.
Niechaj będzie, co wolą wybraliśmy własną.
W ten dzień, gdy się zdawało, że już gwiazdy gasną,
Gdy na piersi bezwładnie chyliły się głowy,
Jakby jutro i nigdy dzień nie miał wstać nowy,
Gdy w popiołach na smutku jałowej rubieży
Zdawało się, że nikt już nie zbuduje wieży,
Nikt nie wyśle spojrzenia, ni śpiewu nad chmury,
Nikt nie uplecie wieńca, nie utka purpury;
Że morze jest zbyt gorzkie, niebo zbyt dalekie,
Sen złudą jeno, skrzydła chore lub kalekie,
A jawa marny pozór, zasłona rozdarta,
Nieuleczalnie kłamna i trudu nie warta:
Tęsknota nasza młoda, jak poranne zorze,
A stara, jako wicher i góry i morze,
Tłumiąc w piersi swe własne obawy i łkanie,
Nie mając chleba w sakwie, ani wody w dzbanie,
Choć droga była twarda i przepaść zawrotna,
Poszła w dal bez podpory, zachęty, samotna
I upadłszy przed słońcem ukrytem w błękicie,
Zaprzysięgła mu miłość swą i całe życie.

Szliśmy długo, o, serce me, i wciąż idziemy
Wśród ludzi i kamieni w obojętnej, niemej,
Niegościnnej dziedzinie, gdzie dusza nie widzi
Progu, który zaprasza, jeno wzrok, co szydzi,
Jeno wzrok, co nie ufa, wzrok, co podejrzywa
I dłoń, co drzwi zamyka i okna zakrywa.



111