Jump to content

W drodze (Staff, 1909)/całość

From Wikisource
<<< Dane tekstu >>>
Autor Leopold Staff
Tytuł W drodze
Pochodzenie Sny o potędze
Data wydania 1909
Wydawnictwo Księgarnia Polska B. Połonieckiego / E. Wende i Spółka
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Lwów, Warszawa
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cały tomik
Indeks stron

[ 107 ]W DRODZE.



[ 109 ]ŚLEPIEC SPĘTANY.

Chociaż nie widzę Ciebie, czuję Cię zawsze przy sobie,
Lecz nie wiem, kim jesteś.
Czyś owem dobrem, miłosiernem bóstwem,
Co z bladych rąk na głowy nasze
Błogosławieństwo ukojenia zlewa
I niesie w pusty ugor naszej duszy
Dziwny kwiat lśniący uśmiechami słońca,
By mrok naszego smutku
Przepoił wiosny marzonej woniami;
Czyli też jesteś ową ciemną mocą,
Co z najtajniejszych skrytek naszych dusz
O północy głuchej, bezgwiezdnej,
Wykrada blade perły i wątłych róż kwiaty,
I na ich miejsce rzuca kurz i plesń.

Słyszę twój szept
Cichy, jak szelest miesięcznych promieni,
Dzwoniących srebrnym pyłem swego blasku
W szklane, świetliste perły mieniącej się rosy...
Słyszę twój szept,
Pieszczący jako powiew wiosennego wiatru,
Gdy wśród dziewczęcych splotów zabłąkany,
Igra nad śnieżnem, nieskalanem czołem

[ 110 ]

I na złotych strunach włosów
Wygrywa mdlejącą melodyę,
Wonną melodyę słodkich pocałunków,
Słyszę twój szept
I rozumiem twe słowa, choć są takie dziwne.
Mówią mi one, że skrzydłom sokolim
Śmieje się jasny szlak podniebnych lotów,
Że tam w oddali na serca stęsknione
Czeka bezbrzeże rozzłoconych światów,
Gdzie każda dumna myśl, szał każdy górny
Gwiazdą ziszczenia zawisa nad czołem,
Gdzie woń zwycięska róż i blask dyamentów
Grający złotą fanfarę objawień,
Wiążą się w wielką wspaniałą melodyę,
Co jest harmonią szczęścia bóstw słonecznych.

O, zmilknij! Stłum swój szept!
Nie mów o drodze do światów wyśnionych!
Wszakże w dniu moich urodzin
Bezlitośnie wyłupiono mi oczy
I odtąd tłoczy wieczna noc moje źrenice
Ołowianymi palcami ślepoty!
Nie mów o drodze do światów wyśnionych!
Bo zanim stopy me stąpać umiały,
Spętano nogi me kajdan żelazem!
Nie mów o drodze do światów wyśnionych!

Jeśliś jest ową ciemną mocą,
Co z najtajniejszych skrytek naszych dusz

[ 111 ]

O północy głuchej, bezgwiezdnej,
Wykrada blade perły i wątłych róż kwiaty,
I na ich miejsce rzuca kurz i pleśń;
Jeśli cierpienie moje
Uśmiechem złej radości twarz twoją wykrzywia,
Nie hamuj swego gniewu, ani złości!
Mam jeszcze złotych marzeń niespętane ptaki,
Które o cichej godzinie zmierzchów wieczornych
Lecą w dal siną żórawianym kluczem
I zawisnąwszy pod niebem,
Patrzą w dal oną, o której mi prawisz,
I powracają kiedy sen mnie zmorzy
I przyniesione nowiny mi gwarzą...
Weź moje wolne ptaki i nałóż im więzy,
Może dopełni się miara tych ofiar,
Któremi okupić mam ciszę.

Lecz jeśliś owem dobrem, miłosiernem bóstwem,
Co z bladych rąk na głowy nasze
Błogosławieństwo ukojenia zlewa
I niesie w pusty ugor naszej duszy
Dziwny kwiat, lśniący uśmiechami słońca,
By mrok naszego smutku
Przepoił wiosny marzonej woniami;
Zarzuć me piersi, me czoło, me usta
Pękiem śnieżystych róż, lilij, tuberoz,
Które odurzającą zabijają wonią.
A gdy z ich duszą ma dusza uleci,
Rzuć je na fale tej ogromnej rzeki,

[ 112 ]

Której nie widzę,
Lecz którą słyszę wśród bezsennych nocy,
Jak szumi dziwnym tajemnym językiem.
Rzuć je na miękkie, chłodne tonie,
A na nich ciało me złóż jak na marach.
Wtedy choć stopy me będą spętane,
Popłynę cicho w królestwo rozświtów,
Gdzie mnie ostatni smutek człowieczy odbieży.



[ 113 ]SZARA SPĘKANA ZIEMIA...

Szara, spękana ziemia, ugor zjałowiały,
Poszarpany pustymi wyschłych wód koryty.
W górze chmur brudna płachta skłon zasnuła cały,
Mglisty przestwór w znużenia chory sen spowity,
Pustka równa, ni drzewa, wzgórza ani skały,
Oko nie może lecieć w górę w dumne szczyty —
Monotonia, a w dali nuda pełznie skrycie,
Wlokąc za sobą rozpacz: Oto nasze życie;

Życie, które dziewiczych puszcz spragnionej duszy
Daje miejsce przy lichej, w piasku wzrosłej trawce.
A tęsknocie miast słońca, co blaskiem skier prószy,
Mosiężny krąg, jak dzieciom, rzuca ku zabawce —
Życie, co spacza myśli w nędzny płód ropuszy,
Myśli chcące w dal szumieć, jak orły-latawce —
Życie, co wszystkie węzły tak pięknie rozplata:
Tragedye śmiesznie, smutno zaś komedye świata.

Tak często dusza w smutku pogrąża się cienie,
Żeśmy próżno tak długo czekali w boleści

[ 114 ]

Na jakiś piorun z nieba, złote objawienie...
A może nic nie przyjdzie? Wszak przyjścia nie wieści
Żadne proroctwo, żaden głos w puszczy... Milczenie.
Wszystko głuche i ciemne, bez związku, bez treści
I rozpacz młotem w posąg twej wiary uderza,
I czujesz jak się w sercu twem pustka rozszerza.

Wtedy każ milczeć ustom, co złorzeczyć skore,
I wejdź w podziemie duszy, gdzie śpią twe rozpacze.
Wdziej szary płaszcz żebraczy, na czoło pokorę
I kładź kolejno dłonie na smutki, na płacze,
jakby na bladych dzieci głowy jasne, chore,
Patrz im w oczy, gdzie trawią się smętki tułacze,
Popatrz na wszystkie kwiaty zdeptane w popiele
A ukorzysz się wtedy, bo zrozumiesz wiele.

Zrozumiesz, że są w duszy głębie i otchłanie,
Lecz oko nie przebije ich pomrocznej fali,
A choć tam pusto, ciemno, przeczuć głuche wianie
Przynosi o północy echo kroków zdali...
Snadź idzie ktoś z bezkresów; a kiedy już stanie
U progu twojej duszy, słońce ci zapali,
Że przejrzy cienie wszystkich głębin wzrok twój wolny.
Głębie istnieją, choć tyś ich pojąć niezdolny.

A za głębią królestwo, gdzie wielki bóg władnie,
Nienazwany, co wielkość wlał w błękit i morze,
Co wieje tchem tajemnych gróz w przepaściach na dnie,
Co mieści dusze nasze, gwiazdy, noc i zorze,

[ 115 ]

Bóg, który na twej duszy jasną rękę kładnie,
Kiedy sen cichą nocą czuwanie twe zmoże,
Co wiedzie cię tajemnym i nieznanym lotem,
Skąd, dokąd i dlaczego? On jeden wie o tem.

Zrozumiesz, że daremny jest trud i mozoła,
By grzmiących fal pęd zmienić zaporą swych dłoni;
Że próżno gniewnym buntem pochmurnego czoła
Stawać na opak torom, któremi świat goni.
Wstrzymaj wóz w pędzie — rękę zgruchocą ci koła,
A przecie lecą tylko marną siłą koni!
I jak chcesz wstrzymać losów swych wóz, który żenie
W nieznaną i tajemną oddal Przeznaczenie?



[ 116 ]W UŚPIENIU.

Nie może dusza moja zbudzić się z uśpienia.
Tak ciężko przez sen wzdycha, jak dziewczyna
 chora,
Kiedy jej tłoczy wątłą pierś dławiąca zmora...
Nie może dusza moja zbudzić się z uśpienia.
Wkrąg jej cichego łoża ktoś tajemnie kroczy
I trucizn czad rozwiewa z kadzielnic milczenia
I schyla się nad śpiącą, słucha jej oddechu,
A gdy się niespokojna poruszy, w pośpiechu
Silniej powieki ciężkie ciśnie jej na oczy.

Tak długo w smutku czekam już na jej ocknięcie,
By mi odkryła swoją głąb i tajemnicę,
Bym ujrzał to, co widzieć spragnione źrenice...
Tak długo w smutku czekam już na jej ocknięcie,
By z dni, co płyną, plon mi zebrała. Z zamroczy
Żadne jej moje zbudzić nie może zaklęcie,
Bo ją uśpiła jakaś moc, zło bez nazwiska,
Co budzącej się oczy znów do snu zaciska...
Duszę mą jakieś oczy urzekły, złe oczy...



[ 117 ]ZDA MI SIĘ...

Zda mi się, że me życie w swojej treści całej
Jest jak wsród lasów śpiące jeziora zwierciadło,
Gdzie nawet w chwili, kiedy zmierzchy je owiały,
Nie przychodzi mej duszy trwożliwe widziadło
Odbijać w szybie wody swej piersi śnieg biały
I gdzie nigdy uśmiechem tajemnym nie padło
Jego oblicze blade, zamyślone, ciche.
Nie schodzisz nad jezioro me rusałko, Psyche!

W tłum, co przez życie smutny i znużony kroczy,
W tłum obcy mi poszedłem przepełny tęsknoty,
Nie bacząc, kędy twarda droga moja zboczy.
I szukałem swej duszy, nieznanej istoty,
By spojrzeć jej w głębokie, tajemnicze oczy,
Dla chwiejnych zwątpień znaleść pewności znak złoty
I nową zdobyć iskrę dla tego, co zgasło,
Choć nie wiedziałem, jakie zatrzyma ją hasło.

A miast niej, przyszły z tłumu smutki, co mię dręczą,
Smutki, co przyleciały skadś, nie z mojej duszy.
Przyszły jak osy ciche i kłują i męczą,
Przyszły wsród ciemnej, nocnej, obumarłej głuszy,

[ 118 ]

Gdzieś z chat zwalonych, skrytych w mroków tkań
 pajęczą
I biczują mię gniewnie srogiemi katuszy,
Niosą okrutne strasznych cierpień nieukoje
Mary smutku bolesne, cierpkie, a nie moje.

Przyszły tułacze widma do mej piersi w gości;
Skryłem je w tchnień mych cieple, jak w wiosennej
 chmurze,
I ukochawszy smutki za czar ich piękności,
Posągi wystawiłem im na Cierpień Górze.
Największy posąg wniosłem smutkowi miłości
Mojej, którą wykułem w snów białym marmurze,
I odtąd umaiwszy je w róż wonne kwiecie,
Żyłem wśród nich zamknięty, lecz nie w swoim świecie.

Вo brakło mi mej duszy, siostry i władczyni,
I do niej wyciągają się tęskne ramiona;
A nieznam drogi do jej wyniosłej świątyni,
Gdzie króluje lazurem ciszy otoczona
I czeka, aż zbłąkany wśród szarej pustyni
Przyjdę do Niej ukoić serce u Jej łona
I ujrzę skarb, co w głębin mych skryty ciemnice,
A dla którego dzisiaj ślepe me źrenice.

Nie znam drogi. Lecz wiem, że jest gdzieś, choć nieblisko,
Losem dana piastunka, co mi towarzyszy
Na wszystkich drogach życia. Była nad kołyską
Przy mnie i odtąd zawsze widzi mię i słyszy,

[ 119 ]

Choć mieszka gdzieś, gdzie borów głuche uroczysko
Drzemie pośród pomroków sennej, chłodnej ciszy.
Zna rozdroże, gdziem niegdyś wziął rozbrat z mą duszą.
Dziś do duszy mej dłonie jej zawieść mnie muszą.

Wiem: przyjdzie sama po mnie. Może w zmierzchu
 chwili,
Kiedy sen na mnie spadnie, gdy jak dziecko zasnę;
Może w bezsennej nocy, gdy ból się przesili,
Gdy w beznadziejnem łkaniu skrwawię piersi własne;
Może gdy serce kielich rozpaczy wychyli
I w wściekłym szale gniewnie gromy ciśnie jasne
W wszystkie posągi białe i we wszystkie mary,
Co zasłaniają drogę ku niej za bezmiary.

I choć jam dziś nędzniejszy nad wszystkich nędzarzy,
Czekam w tęsknocie serca i w czoła pokorze.
Wszystko, co we mnie ciche i dobre, co marzy
О pięknie, co wpatrzone w głąb, jak w ciemne morze,
Gromadzę, aby duszy, gdy dla mych ołtarzy
Zstąpi święta, dar złożyć na jej przyjście boże.
Zbieram skarby, choć biedne, aby przed obliczem
Mojego bóstwa stanąć godnie, a nie z niczem.



[ 120 ]POWRÓT.

Co cię przywiodło ku mnie, orszaku tułaczy?
Biedni! Skulony grzbiet wasz, uznojone skronie.
Prochem gościńców łachman zbrudzony żebraczy,
Zgarbieni, wyciągacie ku mnie chude dłonie...

„Przychodzimy po prośbie bezdomni nędzarze...
„Przyszliśmy cię przebłagać! Patrz, jaka pokora
„Naszych czół”... Zda się, znane mi są wasze twarze,
Ale inne, dumniejsze jakieś były wczora...

„Jesteśmy sny królewskie, twe wielkie pragnienia,
„Któreś wygnał bezmyślnej chwili niską złością...
„Żebrzemy... przyjm nas znowu!... W prochy poniżenia

„Padamy na kolana z błaganiem i łzami”...
Na Boga! nie klękajcie przed moją nicością,
Bom niegodzien z stóp waszych pył zmiatać ustami!



[ 121 ]ODRZUĆMYŻ RAZ...

Odrzućmyż raz tę głupią dla życia pogardę,
Którą się otaczamy jak żebrak purpurą.
Niosąc naszej codziennej doli jarzmo twarde,
Czoła skrywamy w dumy wyniosłość ponurą.
Pięknie nam w własnych oczach w roli bohatera,
Co gardzi wrogiem, chociaż zwyciężon umiera
Pod jego mieczem! Rzućmy tę dumę! To maska,
Pod którą niewolników tkwi uległość płaska.

Czujemy dłonie życia ponad głową naszą,
Co wciąż ku nam sięgają bezlitosną harpią.
Jeśli nam w duszy światło zabłyśnie — zagaszą,
Jeżeli zawonieje kwiat blady — wyszarpią,
Gdy fale myśli bite burz wściekłością grzmiącą,
Ułożą się spokojnie — fal spokój zamącą,
A my wśród nocy trwogi niemej jęcząc w męce,
Jak tchórze i służalce, całujem te ręce.

O, bo tak mało w duszy jest twojej, heloto,
Z buddyjskiego ascety, co kochał milczenie

[ 122 ]

Umarłych, głuchych pustyń i z wielką tęsknotą
Patrzał w otwartych grobów niezgłębione cienie
I kojącej siostrzycy, bladej dobrej Pani,
Śmierci pogodną swoją duszę składał w dani,
By spać w lotosów ciszy po ziemskich burz wirze:
A tyle z psa, co bity stopy panu liże.



[ 123 ]OGRÓD UŚPIONY...

Ogród uśpiony w blasku miesięcznego złota,
Nocą swe czarodziejskie otwiera mi wrota:
 
O, duszo moja! Tam zawieść cię pragnę,
W ten ogród cudów i skarbów zaklętych,
W świat, kędy tylko przez mgłę patrzeć wolno,
Przez mgłę przejrzystą, zwiewną;
W świat, który kocha tylko ten,
Kto wie czem sen jest głęboki,
Świetlany sen, sen w blasku miesiąca.
O, duszo moja! Stań się dzieckiem prostem,
 cichem,
Dzieckiem z jasnemi oczyma i sercem pogodnem,
Co wszędzie widzi piękno i dobro,
I w nieświadomym zachwycie
Wyciąga ręce do świata,
Bo wierzy,
Że wszystko dla jego dobra istnieje.
Duszo ma! Stań się dzieckiem z jasnemi oczyma,
A w ogród się cudny zawiodę,
W świat wiary dziecinnej w wszystko, co baśń
 prawi,
Że najlepszemi z bóstw, świetlane są bogunki,
Modrej nocy siostry jasnolice;

[ 124 ]

Że kwiaty są duszami dziewcząt,
Co umarły w marzeniu wśród tęsknicy zmierz-
 chów;
Że siedmiobarwne motyle mrą
Od pocałunków białych rusałek.
W ogród cię cudny powiodę,
W świat egzaltacyi naiwnej i szczerej
Dla rzeczy prostych a głębokich,
Egzaltacyi, co kocha kwiat drobny tak,
Jak nigdy żadna kobieta nie będzie kochana,
Egzaltacyi, co ustom każe całować liść zwiędły
Z rozczuleniem i łzami wdzięczności niezmiernej
Za to, że kochać go wolno.
W świat cię zawiodę zachwytu, ekstazy,
Bezgranicznego oddania
W wielkiej i świętej miłości
Dla wszystkiego, co przestwór pięknością wy-
 pełnia.

Lecz czar ociężałości sennej, zniewieściałej,
Więzi ciebie znużeniem niemocy omdlałej.

Przytłacza ciebie smutek doświadczenia starca,
Co przeżył wiele, syty rozczarowań
I syty próżni lichych, beztreściowych uciech,
I swoje zmysły, nudą znużenia bezwładne,
Wypieszcza szczupłą gamą subtelnych rozkoszy.
Więzi cię świat ów, co wysnuwa z siebie
Wykwintnych zbytków przepych wyrafinowany
Dla bezsilnie przeczulonych zmysłów,

[ 125 ]

Przeczulonych aż do obłędu;
Wysnuwa dziwne, tajemnicze,
Przyciszone modulacye mistycznego oratoryum
W głębokim mroku słyszane,
W pomroku barwnych okien gotyckich;
Snuje półtony woni przedziwnych,
Woni rozlewnej, upajającej gwoździków,
Woni róż pełnej, soczystej,
Co piersi rozpiera, nozdrza rozdyma,
Oczu pijanych powieki przymyka omdleniem,
Woni śmiertelnej tuberoz,
Co przejmującej słodyczy trucizną zabija
I oddech zapiera;
Woni bukietów
Więdnących na trumnie umarłej oblubienicy;
Woni rzadkich, wyszukanych,
Złączonych z zapachem kadzideł kościelnych,
Wznoszących się ze złotych trybularzy;
Snuje nuance zachodniej rozświetli
Zamierzchającej w akord barw tłumionych mro-
 kiem
Na szybie jeziora,
Pełnej zlewających się przejść i zmieszanych
 odcieni...
Więzi cię czar omdlenia wśród pieszczot prze-
 pychu,
A tam świat jasny, prosty a głęboki...
... Czyż nie masz... sił?...

O, duszo ma! Pójdź ze mną w ogrody świetliste!
O, obudź w sobie dziecię dobre, szczere, czyste!



[ 126 ]PSYCHE.

Psyche, dziewczyna czysta, cicha, biała
Ponad ruiną opuszczona stała,
Co mąci gruzem lecącym milczenie
I opowiada posępne zniszczenie.
Poszła szybami wód cieszyć źrenice,
Ale ujrzała zmącone krynice.
I poszła w senną, cienistą dąbrowę,
Wśród kwiatów gniazdo spotkała wężowe —
I przez samotne przechodząc drożyny,
Znalazła ciało umarłej dziewczyny.
Odtąd, gdy kwiaty rzucała na krosna,
Barwy ich łza jej ścierała żałosna;
Gdy na jezioro puściła swe łodzie,
By gonić wiotkie mgły po modrej wodzie,
Łza wpadłszy w fale, co lekką łódź niosła,
Jadem rdzy złote zgryzała jej wiosła;
Gdy tkała płótno na szatę weselną,
Smutki jej szyły koszulę śmiertelną.

Aż raz dziewczyna czysta, Psyche biała
Sioło spokojne, pogodne ujrzała,
Ludne chatami i gwarne w uciesze,

[ 127 ]

A wszędzie gniazda bocianie na strzesze;
Poszła szybami wód cieszyć źrenice
I zaglądnęła w przeczyste krynice,
I poszła w turnie, w górzyste oddale
I orle gniazdo spotkała na skale,
I przebiegając samotną drożynę,
Widzi w kochanka objęciach dziewczynę. —
Odtąd, gdy kwiaty rozrzuca na krosno,
Sny zakwitają cudownych barw wiosną;
A kiedy goni mgły po modrej wodzie,
Powiew przynagla do biegu jej łodzie.
Psyche zakuła pierś w puklerz ze złota,
Co smutkom zamknął do serca jej wrota
I tylko słońca skrom otworem stoi —
I nie rozbroi się, o, nie rozbroi!



[ 128 ]PRECZ ZMORO...

Precz zmoro, pani ciemna chmur, trosk i starości!
Łono twe było dla mnie łożem bezsenności
I jadem szept twój, co mi sen miał kłaść na oczy,
Że wszystko dłoń potworna, sroga życia tłoczy,
A jedno tylko życiu nie podlega: Śmierć!
 
Kiedyś mi zaród śmierci podała w kielichu,
Jakiś dobry duch świata zapłakał po cichu
I obudził w mej duszy śpiące niemowlęta,
Co ku mnie wyciagnęły swe drobne rączęta
I prośbą łkania rozkaz rzuciły mi: Żyj!

Precz zmoro! Żyć! Jam teraz nurkiem i w topieli
Błotnistej szukam perły, co duszę weseli
I jak złociste słońce sieje blask i świeci.
Tylko, co dobre, rodzi szczęście i blask nieci!
Śmierć jest nocą i mrokiem, a mroki są złem!

Żyć! Żyć! Chcę, aby łanów moich ziemia czarna
Rodziła kłosy bujne, ciężkie, pełne ziarna.

[ 129 ]

Więc rzucać mi potrzeba w łono roli płodne
Ziarno szlachetnych zbiorów, złote, siewu godne.
Tylko co dobre, siejbą jest szczęśliwych żniw.

I bogactwo niezmierne przyniosą mi żniwa,
Bogactwo, co skroń dumą szczęsnej mocy skrywa.
I będę miał promienne słońce za wezgłowie,
Duszą przepoję ciche błękitów pustkowie,
A cały wszechświat będzie wielkiem sercem mem!



[ 130 ]WŚRÓD CICHEJ NOCY.

Wśród cichej nocy idę z moją duszą
Przez śnieżne pola. W dal idziemy sami
Przez białe równie, senne bladą głuszą...
W górze niebiosa drżą srebrnie gwiazdami.

Tak cicho... cicho... Idziemy przez śniegi
W milczeniu, białą otuleni ciszą,
Hen, za mglistego nieboskłonu brzegi,
Kędy tak nisko srebrne gwiazdy wiszą.

Tak cicho... cicho... Wkoło bezkres pusty.
Idziem w nieznanej dali uroczysko...
Nic nas nie więzi... Idziemy pić usty
Jasna szczęśliwość gwiazd wiszących nisko.



[ 131 ]IDZIEMY.

Idziemy drogą kamienistą twardą
I bezsłoneczny mamy strop nad głową
I piorunowych chmur groźbę złowrogą
I usta śpiewne cichych modlitw mową,
Duszę miłością sinych dali hardą
I głazy ostre, krwawiące pod nogą.

Gdy głaz krwią twojej stopy się ubroczy,
Pomnij, że jeszcze są chorzy i ślepce,
Dla których nie lśni droga w Tajni Synaj.
Że ci czuć dano ból dróg, które depce
Orszak wybrańców, co samotnie kroczy,
Schyl skroń, ucałuj głaz, lecz nie przeklinaj.



[ 132 ]PUHAR MOJEGO SERCA.

O, jak ostrożnie niosę ciche serce moje,
O, z jak niezmierną trwogą niosę je przez życie!
Omijam drogę, którą torują przeboje,
Omijam strome ścieżki, gdzie grozi rozbicie!
Bo z takim trudem dałem mu ciszę ukojną,
Z takim trudem zdobyłem dla niego ostoję,
Przystań dla umęczonych milczącą, spokojną...
O, jak ostrożnie niosę ciche serce moje.

O, jak ostrożnie niosę mój puhar z kryształu,
O, jak z nim trwożnie stąpam wśród drogi mej cichej,
Zdala od uczt, gdzie pośród płomiennego szału
Biesiadnicy trącają w wezbrane kielichy!
Gorycz rysę pęknięcia wyżarła w nim wieczną,
A z takim trudem, długo, cierpliwie, pomału
Napełniałem go winem łez, mą krwią serdeczną...
O, jak ostrożnie niosę mój puhar z kryształu! —




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false