Wejmuta
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wejmuta |
Pochodzenie | Dzień duszy, cykl Przez mrok |
Data wydania | 1908 |
Wydawnictwo | Księgarnia Polska B. Połonieckiego / E. Wende i Spółka |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Lwów, Warszawa |
Źródło | Skany na Wikisource |
Inne | Cały cykl Cały tomik |
Indeks stron |
[ 55 ]WEJMUTA.
Noc bije czarnem skrzydłem w moje okno,
Noc puka cichą dłonią w moje drzwi
A z nią lęk wchodzi do mej izby ciemnej,
Wlatują ciche, szaropióre ptaki,
Bolesne sny
I nad znużoną moją głową krążą,
Jakby pierzaste, wielkie, ślepe ćmy,
Jak nietoperze szeleszczące głucho —
A u wezgłowia łoża mego siadła
Bezsenna zmora.
Na dworze sosna w wichrze płacze łka,
Strażniczka wieczna, wierna okien moich
Skarży się głucho.
Ty nie śpisz, tęskna siostro sosno,
Sosno Wejmuto?
Ukoję duszę twą smutkiem osnutą,
Wysłucham twoich łkań...
W łagodne, dobre, miękkie ukojenie
Ukołysały ziemię nocy cienie
A ty wybuchasz tęsknotą żałosną,
A ty się skarżysz...
[ 56 ]
Czemu słę tak posępnie żalisz, siostro sosno,
Siostro Wejmuto?
Czemu ponurych łkań żałobą
Przez całą noc rozmawiasz sama z sobą,
W pochmurną noc wybuchasz wielkim płaczem,
Co leci w pustą dal echem tułaczem?
Czemu się tak posępnie żalisz, siostro sosno?
Czemu się duszy mojej żalisz, ciemna sosno?
O czem ty marzysz?
O, mów, ja słucham twej skargi!
Powiedz, powiedz cichym, tajemnym swym szmerem,
Szeptem swych czarnych gałęzi
Jaki twój żal...
Powiedz, powiedz! Głuchym, bezdennym
Jękiem rozpaczy zawodzi twój płacz!
Cicho, cicho wyszeptaj swój ból,
Ucisz swe serce...
Czarna noc w twoich skryła się konarach
I straszy ciebie!
Czarna noc w twoich czai się konarach,
Widma usiadły ciężko na konarach
I tłoczą ciebie...
Szum przytłumiony idzie z twojej głębi,
Szum niespokojny, jak ptak przelękniony,
Co trwożnem skrzydłem trzepoce wśród burzy.
Szum głuchy targa się, szarpie, szamoce
Wplątany w twardą uwięź twych gałęzi
I potężnieje i rośnie i huczy,
Jakąś złą mocą opętany, groźny!
A potem dziki, gniewny, zbuntowany
Dźwiga się chmurny, wyrywa się w niebo
I godzi w piersi wichrów swoim szałem
I wyje wściekle!
A wiatr przerażony
Przypadł ku trawom i strwożony dyszy...
Nie śmie się porwać ciśnięty o ziemię...
O, sosno, jak ty w wichrze płaczesz, łkasz!
Strażniczko wieczna, wierna okien moich,
Jak ty się skarżysz!!
O, wierzę teraz, że drzewa, jak ludzie,
Mają też dusze!
...Jak ludzie...
O, wierzę teraz, że drzewa, jak ludzie.
Mają też serca!
...Jak ludzie...
O, wierzę teraz, że drzewa, jak ludzie,
Niewypłakane, żrące noszą w duszy łzy,
O, wiem, że ból wytacza z serca drzew
Najdroższą krew,
Serdeczną krew!
Zranić cię musiał jakiś topór wraży,
Skaleczyć musiał twój wysmukły pień
I po twem gibkiem ciele, siostro sosno,
W pomroku twoja krew serdeczna płynie,
Krew, w której tętni smutek bezgraniczny...
Czuję jej woń,
Woń mocną twojej krwi żywicznej,
Płynącej z krwawej i otwartej rany,
Potwornym ciosem toporu zadanej —
Woń krwi ze serca, co pod korą śpi
wśród czarnych twych konarów...
Czuję woń tęgą twej żywicznej krwi,
Żywicznej krwi...
Sosno, sosno, czemu tak nagle tajemny twój szept
Zamilkł urwany?
Sosno, sosno, czemuś siostrzane przerwała wyznanie,
Spowiedź twych cierpień żałosną? Mów!
Boisz się, siostro, wyszeptać twój żal?
Boisz się własnych swych słów?
Znieruchomiona bezbrzeżną boleścią
Stoisz pomrokiem owiana —
Ramiona ciemne rozprzestrzeniasz w dal
I stoisz cicha, bez ruchu, wyniosła,
Groźna, surowa.
I nagle — milcząc — znów chwiać się poczynasz
Zwolna, bez szeptu,
Znowu kołysać i giąć się poczynasz
I przerażeniem dzikiem oniemiała
Rytmem straszliwej, bezmownej boleści,
Ruchem powolnym, równym i miarowym,
Leniwą wymową swej smukłej postaci
Zawodzisz skargę milczącą bez słów,
Pieśń beznadziejną bez słów
Smutno, przeciągle...
Czemu zawodzisz tym obłędnym ruchem
Swojej zczerniałej kibici
Bezmowną skargę
W pomroczu czarnem, osowiałem, głuchem?
Sosno, sosno!
Ślepe swe oczy strach w mroku wyłupia,
Szklane swe oczy!
Trwoga mnie chwyta i drżę,
Że, oszalała, rękami konarów
Ciemne swe skronie pochwycisz
I zaczniesz szarpać czarne swoje włosy
I milcząc zaczniesz się chwiać i kołysać
I dziko zaczniesz się giąć i kołysać
I rytmem strasznej, bezmownej rozpaczy,
Ruchem powolnym, równym i leniwym,
Niemą wymową swej gibkiej kibici
Zawodzić zaczniesz wściekłą pieśń bluźnierstwa,
Wyjącą pieśń
Nad swą potworną boleścią!
A teraz stoisz nieruchoma, ciemna,
Tylko konarów końce lekko drżą,
Jakby kobiety obłąkanej dłonie,
Jak dłonie ramion naprzód wyciągniętych,
Co poruszają się lekko,
Jakby płoszyły jakiś sen bolesny,
Jakby broniły się rozpacznej myśli
Lub jakby kogoś uspokoić chciały,
Lub jakby duszę uspokoić chciały,
Że łza, co w serce upada, nie pali,
Że rozpacz szponem duszy nie rozdziera —
Jakgdyby ruchem swym zaprzeczyć chciały,
Że ból żre serce, że cierpienie boli...
Konary twoje ciemne lekko drżą,
Jak dłonie ramion naprzód wyciągniętych,
Co uspokajać chcą i czemuś przeczyć,
Choć same w niemą mowę swą nie wierzą,
Wierzyć nie mogą!
Nie mogą!!
Siostro sosno, siostro sosno,
Kończ swoją spowiedź żałosną! Mów!
Wejmuto! Jak ty w wichrze płaczesz, łkasz!
Strażniczko wieczna, wierna okien moich,
Jak ty się skarżysz!
Boleść swe czarne, ciężkie, gniewne dłonie
Kładzie na duszę
Za każdym cichym twym szeptem...
Potworne, wielkie, twarde, głuche głazy
Lecą na serce
Za każdym smutnym twym szeptem...
O, sosno, serce kona tysiąc razy,
Kona w męczarni
Za każdym strasznym twym szeptem!...
O, wierzę teraz, że drzewa, jak ludzie,
Mają też dusze!
...Jak ludzie...
O wierzę teraz, że drzewa, jak ludzie,
Mają też serca!
...Jak ludzie...
O wierzę, teraz, że drzewa, jak ludzie,
Niewypłakane, żrące noszą w duszy łzy!
Sosno, sosno!
Hardość jest w twoim głuchym szumie,
Hardość boleści zaciętej w swej dumie,
Hardość gnębionych dusz!
Boś ty Północy córą, siostro sosno,
I twe siostrzyce i ja!!
Dzikość gór ciemnych jest w twym głuchym szumie,
Surowa dzikość odwiecznych puszcz leśnych
Dawno zrąbanych...
Może wspomnienie twych ojców,
Sosno samotna,
Może wspomnienie twych ojców
I myśl, że jesteś samotna,
Napawa cię bolem?
O, coś z tajemnic głębin i dna,
Coś z bezdni nieznanych,
Przerażających bezmiarem i głuszą,
Jest w twoim szumie!
Przychodzą do mnie czasem o północy
Wideł tajemnic głębin i dna,
Wieści czeluści nieznanych,
Przerażających bezmiarem i głuszą...
Przychodzą do mnie czasem o północy
Mary milczące
O tak bezdennych, niezgłębionych oczach,
Jak toń przepastna ciemnej duszy mej...
O, nie śmiem spojrzeć w ich niezgadłe lice,
Bo obłęd piją z nich moje źrenice,
Obłęd przestrachu drżącego wędrowca,
Kiedy się ujrzy nad stromą krawędzią
Zawrotnej głębi!...
Sosno, sosno!
Mary milczące o bezdennych oczach
Z twojego szumu powstają
I idą ku mnie...
O, biada!
— — — — — — — — — — —
Siostro! Zamknijmy oczy!
— — — — — — — — — — —
Jak szum twój jęczy i płacze i łka,
Strażniczko wieczna, wierna okien moich!
Musiałaś niegdyś widzieć o północy
Otwierające się u stóp przepaści —
Musiałaś niegdyś słyszeć szum podziemny
Otwierających się u stóp przepaści —
Że łkasz tak strasznie!
W przedbytu swego głuszy, siostro sosno,
Musiałaś niegdyś widzieć duszę moją,
Musiałaś ongiś spojrzeć w duszę moją,
Że o północy, gdy płaczące dzieci
Chcą czuć kojącą dłoń matki na czole,
Samotna trwogą łkasz nieuciszoną,
Niezapomnianem wspomnieniem
Mej dzikiej duszy!...
Zamilcz, zamilcz ciche tajemne swe szepty,
Szmery swych czarnych konarów!
Zamilcz, zamilcz głuche, bezdenne
Jęki rozpacznych, obłędnych swych łkań!
Zamilcz, zamilcz! Zbyt wielki twój ból,
Bym go mógł uśpić!
Siostro sosno, siostro sosno!
Na wieki musisz, na wleki,
Bez końca, bez końca
Tęsknić, tęsknić — a w tej tęsknicy
Tętnić ból będzie bezbrzeżny!
Nie dano tobie, nie dano,
Jak mnie, o sosno samotna,
W śpiący spokój spowić swe serce,
Oblec obłocznym snem ciszy.
I szumieć będziesz tak, sosno łkająca,
Tak przerażona, smutna i samotna,
Wiecznie, bez końca, bez końca...
W rytm twego łkania i twojej boleści,
W rytm twego szumu szumi moja krew,
Jakby płynęła w twych żyłach...
I czuję, jak twych szumów głuchy wiew
Wsącza w me serce twą żywiczną krew,
Żywiczną krew...
Wsącza w me serce twój ból, żal, tęsknotę
I serce moje szumi, płacze, łka,
Jak wicher chmurnym, jesiennym wieczorem
Wśród uschłych drzew...
O, jak szaleje twa żywiczna krew
W mem sercu chorem!...
Siostro sosno, sosno samotna,
Sosno Wejmuto!
Patrz! Ukołysać chciałem twój smutek,
Utullć chciałem twój żal
A teraz płaczę wraz z tobą...
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |